fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Śmieciowe umowy, śmieciowe rozwiązania

Premier Tusk rzekomo troszczy się o „poczucia godności” pracowników. Jednak proponowane zmiany w prawie pracy nie rozwiążą problemów umów śmieciowych. Zamiast długofalowej polityki społecznej mamy do czynienia z kolejnym pomysłem rządu na podreperowanie budżetu.

ilustr. Kuba Mazurkiewicz


„Musimy zacząć odpowiadać na to symboliczne pytanie: „Jak żyć” – powiedział premier RP Donald Tusk. I dodał, że „rok 2014 musi być początkiem końca „śmieciówek”, bo „to praca odarta z godności i poczucia bezpieczeństwa na przyszłość.” Tak, te słowa naprawdę padły z ust premiera kilka dni temu na konferencji zapowiadającej najważniejsze plany rządu na ten rok.
 
Mimo to w świat poszła wieść, że rząd zamierza „ozusować” umowy śmieciowe. Co ciekawe, sądząc po lekturze dotychczasowych komentarzy, pomysł ten wywołuje sprzeciw nie tylko wśród „obrońców wolnego rynku”, ale również wśród osób, które dostrzegają problem nadużywania umów cywilnoprawnych przez polskich pracodawców.
 
Według wiarygodnej analizy portalu Forsal w Polsce już kilka lat temu (2011 r.) przynajmniej co dziesiąty pracownik był zatrudniony na umowę zlecenie lub umowę o dzieło. Mamy więc półtoramilionową, rosnącą rzeszę osób pracujących, których nie chroni prawo pracy – nie przysługują im tak podstawowe zdobycze cywilizacji, jak prawo do pensji minimalnej, płatnych urlopów, dni wolnych od pracy, zwolnienia lekarskiego i urlopów macierzyńskich, czy nawet prawo do ubezpieczenia zdrowotnego i tego, by pracując, automatycznie odkładać na emeryturę.
 
Czy słowa premiera można brać za dobrą monetę – co i na ile ma szanse się w tej sprawie zmienić? Warto nieco uporządkować wiedzę, ponieważ krąży na ten temat wiele mitów.
 
Obecny stan rzeczy
 
1. „Ozusowanie”, czyli wprowadzenie obowiązkowych składek zdrowotnych i emerytalnych przy umowach o dzieło, nie jest rozwiązaniem problemu umów śmieciowych. Choć soby zatrudnione na „ozusowanych” umowach o dzieło zyskają ubezpieczenie zdrowotne, a ich pieniądze zaczną trafiać do ZUS-u (czyli zaczną, teoretycznie, odkładać na emeryturę), nadal nie będą miały żadnej pewności zatrudnienia, ich urlopy i czas pracy nie będą uregulowane, nie zyskają prawa do urlopów płatnych czy do okresu wypowiedzenia. Nie otrzymają żadnych przywilejów wynikających z prawa pracy. „Problem umów śmieciowych” nie jest wyłącznie problemem składek, ale „śmieciowego” zatrudnienia – czyli takiego, w którym nie ma możliwości zrzeszania się w związkach zawodowych, a podstawowe przywileje pracowników, jak – o zgrozo! – płatne urlopy i nadgodziny, mogą być co najwyżej załatwiane „na gębę”. Oskładkowanie umów nie zwiększy „poczucia godności” pracowników, o który rzekomo tak troszczy się premier Tusk. Zwiększy one wprawdzie wpływy do budżetu państwa, ale wiele podstawowych problemów pozostanie nierozwiązanych. Rząd troszczy się o los obywateli by podreperować budżet – nie ma jednak mowy o żadnej długofalowej polityce społecznej, ani o zwiększaniu odpowiedzialności po stronie państwa.
 
2. Powyższa krytyka pomysłu „ozusowania śmieciówek” ma sens jedynie prewencyjny, ponieważ w rządowych propozycjach zmian nie ma mowy o objęciu dodatkowymi składkami umów „śmieciowych”. Drobne korekty objąć mają jedynie umowy zlecenie (które i tak już są oskładkowane, choć nie w takim wymiarze jak umowy o pracę) i jedynie sytuacji, w której pracodawcy kombinują, jak tu zapłacić najniższą składkę, podpisując na raz kilka umów i odprowadzając składki od tej na najniższą kwotę. Prawda jest też taka, że ani Premier, ani nikt z jego otoczenia nie użył wprost formuły „oskładkowania umów śmieciowych”. Mowa jest o ich ograniczeniu, ale jak do niego doprowadzić, tego na razie nie wiemy.
 
3. Nie wszystkie pomysły zmian są jedynie kosmetyczne. Swoją propozycję poradzenia sobie z „sytuacją na rynku pracy” wysunął Adam Szejnfeld z PO. Przedstawiony przez niego „pakiet startowy” ma wprowadzać duże ulgi dla osób zaczynających działalność gospodarczą – m.in. całkowite zniesienie składek ubezpieczeniowych przez pierwsze pół roku. W praktyce znaczy to, że zamiast podpisywać „umowy śmieciowe”, pracodawcy będą masowo proponować nowym pracownikom rzekomo opłacalne dla obydwu stron samozatrudnienie. Ten proceder już jest powszechnie stosowany, nie tylko w stosunku do nowych pracowników. Nie tak dawno znajoma opowiadała mi, że w jej firmie wszystkie 40 osób przeszło nagle na samozatrudnienie, a pracodawca chwali się na lewo i prawo, że w ten sposób „wspiera przedsiębiorczość”. Pomysł posła Szejnfelda spowoduje, że takie patologiczne sytuacje będą miały miejsce znacznie częściej.
 

Ilust.: Kuba Mazurkiewicz


Perspektywy zmian
 
Łącząc niejasne rządowe zapowiedzi „likwidacji śmieciówek” oraz propozycje „pakietu startowego”, można nabrać podejrzeń, że zmiany idą w stronę fikcyjnego „wzrostu przedsiębiorczości”. Nie trzeba tłumaczyć, że w takim przypadku sytuacja pracownika jest wprawdzie nieco lepsza niż na umowie o dzieło (bo w ramach składek ma ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne), ale nadal ma mowy choćby o płatnym urlopie czy o okresie wypowiedzenia, a więc o jakiejkolwiek stabilności zatrudnienia – z usług takiego „partnerskiego przedsiębiorstwa” można zrezygnować z dnia na dzień bez żadnych konsekwencji.
 
Promowanie zatrudnienia na umowę o pracę ma głęboki sens, jestem jednak pełen dystansu do częstego na lewicy języka mówiącego o pracodawcach – „wyzyskiwaczach”, których należałoby „nadzorować i karać”. Niestety, po raz kolejny okazuje się, że myślenie w kategoriach walki klas oddala lewicę od rozwiązania problemów osób, których jakość życia jest obniżona przez niską jakość zatrudnienia. Lewica ze swoim zamiłowaniem do rozwiązującego wszystkie problemy „socjalu” wciąż nie nauczyła się, że system polegający na narzucaniu regulacji i straszeniu karami oraz antagonizowaniu grup społecznych jest szkodliwy społecznie (ach, ci źli przedsiębiorcy!) i najczęściej znacznie mniej skuteczny, niż przemyślany system zachęt. A tych właśnie potrzeba polskim pracodawcom, szczególnie drobnym, by zaczęli wreszcie masowo zatrudniać na umowy o pracę.
 
Dobrym lewicowym pomysłem mogłoby być zwolnienie pracodawcy z opłacania znacznej części składek, jeśli zatrudni nowego pracownika na jego pierwszą w życiu umowę o pracę np. przez pierwszy rok zatrudnienia. Premiowało by to zatrudnianie świeżych absolwentów na normalnych umowach. W takiej sytuacji dla pracodawcy samozatrudnienie będzie nadal bardziej korzystne, ale pracownik, wiedząc, że dostępna jest opcja umowy o pracę zwolnionej od składek, może się jej od pracodawcy domagać, bowiem wie, że ten nic na niej nie traci. Dziś osoby przyjmowane do pracy są często stawiane przed wyborem – albo umowa o pracę i niska pensja („bo składki takie wysokie”), albo własna działalność i znacznie więcej pieniędzy „na rękę”. Opisane powyżej zmiany unieważniły by dawanie wyboru między złym a jeszcze gorszym.
 
Pozorne rozwiązanie problemu
 
Choć wypada zgodzić się ze słowami premiera, że praca na umowie-zlecenie czy umowie śmieciowej to „praca odarta z godności i poczucia bezpieczeństwa na przyszłość”, to nie dajmy się nabrać, że zaproponowane z początkiem roku zmiany rozwiązują którykolwiek z tych problemów. Wzrost liczby osób samozatrudnionych będzie ładnie wyglądał w statystykach – usłyszymy o tym, że w Polsce rosną nam „nowi przedsiębiorcy” i że znikają „umowy śmieciowe” (bo pewnie rzeczywiście ich liczba, kosztem samozatrudnionych, ma szansę spaść). Dlatego bardzo ważne jest, by już teraz przypominać rządzącym, że problem z sytuacją pracowników w Polsce to w rzeczywistości nie tyle problem „umów śmieciowych”, ile śmieciowego, niepewnego i obniżającego jakość życia zatrudnienia, którego nie rozwiąże ani „ozusowanie” umów o dzieło, ani tworzenie ułatwień dla osób samozatrudnionych.
 
Poczucie bezpieczeństwa i godności pracy przekłada się zaś bezpośrednio na jakość życia. Czytelnictwo, uczestnictwo w kulturze, aktywność społeczna – wszystkie te sfery cierpią, gdy pracownicy są wykorzystywani lub gdy po prostu dają się wykorzystywać, bo nie chroni ich prawo , nie mogą zrzeszać się w związkach zawodowych mogących występować w ich interesie albo zwyczajnie nie mają na nic czasu. Cierpią też tak poważne sprawy, jak demografia. Półtoramilionowej rzeszy zatrudnionych na umowach śmieciowych zeszłoroczne wydłużenie urlopu macierzyńskiego do roku nie zrobiło żadnej różnicy – urlop ten wcale im przecież nie przysługuje! Gdyby ci wszyscy zmartwieni naszym nieczytającym, niedziałającym społecznie i nierozmnażającym się społeczeństwem socjologowie zaczęli wreszcie widzieć związek między sferami ich największej troski a problemem „umów śmieciowych”, na pewno byłoby nam łatwiej przybliżyć się do odpowiedzi „na symboliczne pytanie „jak żyć”?”. Póki co proponuję pod koniec 2014 roku w prosty sposób zmierzyć to, na ile przybliżyliśmy się do odpowiedzi na nieśmiertelne pytanie premiera: w liczbie nowo zawartych umów o pracę, najlepiej na czas nieokreślony. Bo tylko one zapewniają, że praca rzeczywiście nie jest „odarta z godności i poczucia bezpieczeństwa na przyszłość”.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×