fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Broniarz: Wyjść z getta edukacyjnego

Wychodząc z obecnego „getta edukacyjnego”, szkoły mogłyby stać się centrami kulturotwórczymi, miejscem wsparcia wychowawczego oraz instytucją pomocy społecznej.

 

ilustr.: Hanka Mazurkiewicz

Co by było, gdyby szkoły zamienić w „szkoły środowiskowe”? Rewolucyjną reformę polskich placówek edukacyjnych przedstawia prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego, Sławomir Broniarz. Rozmawiają Jarosław Ziółkowski i Mateusz Luft.

 

Lansuje pan pomysł „szkoły środowiskowej” – jak taka szkoła miałaby wyglądać?

Punktem wyjścia tego pomysłu jest to, że szkoła zajmuje się dzisiaj wyłącznie przygotowywaniem uczniów do kolejnych egzaminów, ma jednak problem z budowaniem trwałych więzi społecznych w swoim otoczeniu. A przecież mało jest instytucji, które mogą robić to lepiej. Szkoła powinna wychodzić poza dotychczasowy model i zwracać się z ofertą edukacyjną do społeczeństwa – młodych matek, rodziców, seniorów. Wychodząc z obecnego „getta edukacyjnego”, szkoły mogłyby stać się centrami kulturotwórczymi, miejscem wsparcia wychowawczego oraz instytucją pomocy społecznej.
Przykładowo w Sierakowicach Prawych pod Skierniewicami jest jedna szkoła. Jest tu również wielu ludzi, którzy mają bardzo kiepskie warunki mieszkaniowe i nie są w stanie nigdzie przemieścić się w poszukiwaniu pracy. Wielu z nich przerwało naukę i nie mają już drogi powrotnej do systemu edukacyjnego. Dlatego też byłoby dobrze, gdyby w lokalnej szkole oprócz dzieci mogli się uczyć także i dorośli.
 

Skąd pomysł „szkoły środowiskowej”?

Nie jest to nowy pomysł, w polskich realiach pojawił się już w 1993 roku. Niestety, wtedy nie udało się go zrealizować, między innymi z powodów ekonomicznych. Uważam, że choć dzisiaj żyjemy już w nieco innych realiach, instytucja szkoły nadal nie straciła swojego społecznego znaczenia – wręcz przeciwnie. Z powodu postępującej alienacji społecznej – edukacyjna, wychowawcza, integracyjna i kulturotwórcza rola szkoły jest dziś jeszcze ważniejsza. Ludzie funkcjonują obecnie w obrębie swojego domu. Traktują go jak swój zamek i twierdzę. Tym bardziej więc potrzebujemy instytucji, która będzie integrowała lokalne społeczności.
 

Czym „szkoła środowiskowa” miałaby różnić się od już istniejących domów kultury?

Warto pamiętać, że w porównaniu do liczby szkół mamy relatywnie mało domów kultury, w związku z czym nie są one tak gęsto umiejscowione. A przecie zależy nam właśnie na tym, żeby inwestować w małe środowiska, które borykają się z największymi problemami. To w niewielkich wsiach problem braku pracy dla nauczycieli jest najbardziej dotkliwy, a istnienie szkoły zagrożone z powodu braku wystarczającej liczby uczniów. Przy takich kłopotach trudno liczyć, że w miejscowości powstanie dodatkowa instytucja kulturalna – wręcz odwrotnie. Mamy do czynienia z pewną prawidłowością. Likwidacja szkoły jest początkiem końca istnienia miejscowości, w której się znajdowała. Czasem już w ramach jednego pokolenia obserwujemy, że we wsi, w której zlikwidowano szkołę, następuje automatyczna imigracja ludzi do ośrodków, w których rodzice mogą zapewnić lepszy rozwój swoim dzieciom.

 

Czy w takim razie szkoła środowiskowa łączyłaby funkcje biblioteki gminnej i domu kultury?

Nasza propozycja nie ma stwarzać zagrożenia dla istniejących już centrów kultury. Chcielibyśmy, aby szkoły tworzyły mikrośrodowiska skupione wokół ważnych dla siebie celów. Obecnie nawet szkoły społeczne borykają się z problemem krótkotrwałego zaangażowania rodziców, którzy integrują się ze szkołą tylko na czas edukacji własnego dziecka, a później całkiem zrywają z nią kontakt. Aktywność opiekunów kończy się z momentem, w którym pociecha opuszcza mury szkoły. Chcielibyśmy, aby rodzic nie traktował szkoły jako miejsca, do którego przychodzi, aby odebrać dziecko po pracy. Mając do niej zdecydowanie bliżej niż do innych ośrodków kulturalnych, mógłby odwiedzać szkołę także i w innych, interesujących dla niego sprawach.
Zawiązanie wokół szkoły szerszego środowiska pozwali też na skuteczniejsze rozwiązywanie problemów wychowawczych. I nie chodzi tu tylko o trywialnie wyglądające relacje rodziców i nauczycieli, którzy ex cathedra udzielają rodzicom porad lub indywidualnie stygmatyzują ich na wywiadówce, mówiąc: „Pana syn jest chuliganem”. Zależy nam na tym, by szkoła podejmowała próbę rozwiązania problemów wychowawczych z uwzględnieniem całego otoczenia społecznego. Dzięki zaangażowaniu środowiska szkolnego możemy spojrzeć na problem szerzej, zwrócić uwagę na jego kontekst lub zauważyć, że dotyczy większej liczby osób w tej miejscowości.
Być może w danej miejscowości duża grupa młodzieży z różnych powodów przerwała edukację i stanowi coś, co nazywa się w branży oświatowej „odpadem szkolnym”. Mając skończone jedynie dwa lata gimnazjum, młodzi ludzie mają problem, aby wrócić do systemu kształcenia. Obecnie miejscem dla takich osób są Centra Kształcenia Ustawicznego i Ośrodki Kształcenia Zawodowego. Ale to są tylko protezy, które powstały dlatego, że szkoła obecnie takich funkcji nie spełnia. Idealnie by było, gdyby to właśnie ona była placówką, która jest jak najbliżej wszystkiego, co wiąże się z kształtowaniem młodego człowieka, aby jego więź ze szkołą rozciągnąć w jak najszerszym horyzoncie czasowym.
 

Jakie konkretnie zajęcia powinny znaleźć się w tak skrojonej szkole?

Nikt lepiej nie rozpozna swoich potrzeb niż lokalna społeczność. Zadaniem władzy jest powiedzenie: macie pomieszczenie, macie do dyspozycji fachowca w postaci dobrze przygotowanego nauczyciela, który zajmuje się tą problematyką. Teraz wy temu nauczycielowi, temu budynkowi i tej szkole postawcie takie zadania, aby spełnił wasze oczekiwania i wasze kryteria. Mamy w Polsce społeczności, w których występuje problem z edukacją dorosłych i przeważają czterdziestoletni bezrobotni niemogący się odnaleźć na rynku pracy. Niech więc wysiłek nauczycieli będzie skierowany na to, aby wyrwać ich z zaklętego kręgu niemocy. Nauczyciel w tym przypadku niekoniecznie będzie w stanie przekazać wiedzę potrzebną do wykonywania nowej pracy, ale może nauczyć, jak sobie z tym problemem poradzić. Problemu strukturalnego bezrobocia nie zwalczymy, tworząc kursy – bardzo wiele nas kosztują, ale nie dają tym ludziom nic. Przekażmy te same środki za pośrednictwem gminy na dobrze przygotowany program aktywizacji zawodowej w lokalnej szkole.
 

Model zdecentralizowanej pomocy, który pan przedstawił, brzmi bardzo przekonująco. Jednak szkoły rządzą się zbiurokratyzowaną strukturą. Jak pan sądzi, czy te dwie rzeczywistości się nie wykluczają?

To interesujące pytanie. Instytut Badań Edukacyjnych przeprowadził analizy, z których wynika, że biurokracja nie jest największym problemem systemu oświaty w Polsce. Mnie to zaskakuje, ponieważ uważam, że ilość pracy administracyjnej jest zbyt duża. W modelu „szkoły środowiskowej” chodzi o to, aby zadania narzucane szkołom z góry nie zabijały oddolnej inicjatywy. Byłem kiedyś wicedyrektorem w wielkiej szkole, można by powiedzieć w „molochu”. W szczytowym momencie uczęszczało do niej 2352 uczniów, a uczyło w niej 255 nauczycieli. Ale siła tej placówki wynikała z niezwykle bliskiej integracji z dużym, dwudziestotysięcznym osiedlem Widok w Skierniewicach. Szkoła była jedynym budynkiem, który dawał mieszkańcom możliwość zrzeszania się. Dzięki kilku pasjonatom powstał w niej znany klub krótkofalowców. Jako dyrekcja mieliśmy świadomość, że to, co robimy, ma duży wpływ na szkolną rzeczywistość, ale wiedzieliśmy też, że znacznie lepiej jest wpierać inicjatywy oddolne.
Nie wspomniałem jeszcze, że szkoły cierpią na brak pieniędzy. Ale przecież mogą je zarobić, jeśli pozwolimy im na prowadzenie różnego rodzaju działań dochodowych. Te pieniądze nie mogą być konsumowane przez urząd gminy, miasta, tylko powinny wracać do szkoły i być nagrodą dla tej instytucji, która sprawi, że dyrektorzy szkół poczują się prawdziwymi gospodarzami na swoim terenie.
 

Co musiałoby się stać, aby taki model szkoły został wprowadzony w życie?

Potrzebujemy tylko wyobraźni. 100 milionów złotych, które Ministerstwo Edukacji Narodowej ma wydać na walkę z bezrobociem, nie mogą trafić do firm, które będą przekwalifikowywały nauczycieli na operatorów wózków widłowych. Powinny znaleźć się w samorządach z przeznaczeniem na konkretne programy, które będą zmierzały ku stworzeniu tego typu wielofunkcyjnych szkół.
 

Czy nauczyciele są otwarci na takie pomysły?

Niewątpliwe w środowisku nauczycielskim może w pierwszym odruchu powstać pewien opór. Wielu moich kolegów może nie zaakceptować problemu wynikającego ze zmiany charakteru pracy. Mówią: „całe życie uczyłem dzieci matematyki, to dlaczego mam teraz edukować dorosłych? Dlaczego mam uczyć niepełnosprawnego, który leży w łóżku?” Otóż dlatego właśnie, że nauczyciel powinien mieć szerszą rolę. Ten przykładowy chory oczywiście wymaga, żeby ktoś porozmawiał z nim o jego chorobie, ale poza tym potrzebuje, aby ktoś mu pokazał, że jest normalnym człowiekiem, który ma swoje potrzeby edukacyjne i intelektualne, ma określoną ścieżkę rozwojową. W takim mikroprogramie edukacyjnym nauczyciel może pokazać współczesny świat takim, jakim jest. Może pokazać tablet i nauczyć, jak się go używa, aby osoba, która nie może wstać z łóżka, mogła razem z tym łóżkiem „wyjść w świat”. Nikt lepiej niż nauczyciel tego nie zrobi.
 

Tylko pytanie brzmi, czy mamy takich nauczycieli?

Już gdy były wprowadzane gimnazja, przekonywałem, że należy zmienić system edukacji nauczycieli, aby po ukończeniu studiów nie patrzyli wąsko przed siebie. Nauczyciel, wychodząc po pięciu latach z uczelni, powinien być gotów, aby spokojnie rozmawiać, dyskutować, nie budując w sobie blokady przeciwko nowym rodzajom pracy. Niestety, dziś słyszę głównie pretensje. „Nie po to kończyłem matematykę, aby pracować z emerytem. Nie po to zostałam magistrem wychowania przedszkolnego, aby dzieciakowi tyłek podcierać”.
 

Sławomir Broniarz – nieprzerwanie od 1998 roku prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. W debacie publicznej broni polskich nauczycielek i nauczycieli przed zarzutami, że edukacja w Polsce traci na jakości przez rzekome „przywileje” tej grupy zawodowej. Wskazuje natomiast, że główną bolączką polskiej szkoły jest oszczędzanie na niej ze środków publicznych.

 

Sławomir Broniarz był panelistą na Kongresie Europa Społeczna, które to wydarzenie „Kontakt” objął patronatem medialnym.

 

UWAGA! W czasie wakacji internetowa odsłona „Kontaktu” będzie ukazywać się raz na dwa tygodnie – co drugi poniedziałek. Serdecznie zapraszamy do lektury!

 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×