fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Remiks w służbie ludzkości

Banksy

W dyskusji wokół ACTA linię podziału postawiono jasno: twórcy kontra odbiorcy. Można długo przytaczać argumenty (i epitety), które padły z obydwu stron, broniących swoich praw do uczestnictwa w kulturze. Szkopuł w tym, że ten podział nie oddaje do końca złożoności sytuacji. Wszystko dzięki kulturze remiksu – zjawisku, które pozwala wierzyć, że dzieckiem wolności panującej dziś w internecie jest ktoś zupełnie inny, niż pokolenie wiecznie niezaspokojonych, biernych widzów nie szanujących twórczości i własności.

Pojęcie „kultura remiksu” zostało już w pewnym sensie zawłaszczone: taki tytuł nosi film dokumentalny sławiący wolność w internetowym dostępie do kultury, czy też, jak chcą niektórzy, po prostu broniący piractwa. Film można zresztą obejrzeć w całości za darmo, np. w serwisie iplex.pl.  Choć posługuje się on specyficznymi przykładami, pokazuje jedną bardzo ważną rzecz, którą dostrzegł zapewne niejeden użytkownik internetu, a która była zbyt słabo obecna w toczącej się w Polsce debacie o ACTA. Dzięki wolnemu obiegowi kultury odbiorcy coraz częściej wychodzą ze swoich ról i stają się twórcami – przetwarzając fragmenty różnych „dzieł”. Utwory muzyczne, zdjęcia, fragmenty filmów fabularnych, urywki z telewizji, obrazy: wszystko to coraz częściej poddawane jest różnym przeróbkom przez (najczęściej anonimowych) internautów i udostępniane w sieci. Remiksy cieszą się ogromną popularnością i często stają się tzw. memami – są masowo rozsyłane przez internautów, co czasem prowadzi do ciekawego paradoksu, w którym przeróbka jest bardziej popularna niż oryginał.
 
Obrońcy prawa własności powiedzą pewnie, że większość z tych „przeróbek” nie dorasta do pięt oryginałom, a już sama idea, by pozwolić na takie swobodne „przerabianie”, kłóci się nie tylko z tradycyjnie rozumianym prawem autorskim, ale stawia na głowie pojęcie twórczości. Bo przecież jest pewien „oryginał” dzieła, który jest niepowtarzalny, a jest taki dlatego, że jego autor stworzył go właśnie w ten, a nie inny sposób. Osobom takim należałoby pewnie przypomnieć, że dyskusja o tym, czym jest „oryginał” dzieła, toczy się w kulturze zachodniej co najmniej od końca XIX wieku. A jeden z najważniejszych głosów w tej sprawie powstał nie tylko przed wynalezieniem internetu, ale nawet przed wybuchem II wojny światowej. W eseju Dzieło sztuki w dobie reprodukcji technicznej Waltera Benjamina z 1938 roku, wpływowy niemiecki filozof niepokoił się, że oto na oczach świata zanika niepowtarzalna więź między dziełem a czasem i miejscem jego istnienia. Krótko mówiąc, możliwość stworzenia reprodukcji, dajmy na to, Damy z Łasiczką, czy nawet sfotografowania obrazu i wydrukowania zdjęcia w gazecie, odbiera sens wycieczce do Muzeum Książąt Czartoryskich w Krakowie, a więc po części – odbiera wartość samemu dziełu. W najczarniejszych wizjach ani Benjaminowi, ani nikomu z jego epoki nie przyszłoby pewnie do głowy, że w niedalekiej przyszłości może istnieć świat, w którym każdy może sobie urządzić własne muzeum, w którym powiesi pięć Dam z Łasiczką. Z tym, że na jednej dama będzie miała dorysowane wąsy, na drugiej twarz Krzysztofa Krawczyka, a dalej będzie już tylko gorzej.
Tak jak w antropologii debata o tym, co tak naprawdę znaczy być „autorem dzieła” nie rozpoczęła się dzisiaj, tak zmiany w prawie wpływające na całokształt naszej kultury to również żadna nowość. Przypomina o tym amerykański prawnik Larry Lessig w książce Wolna Kultura (niecierpliwi mogą obejrzeć jego wykład w cyklu TED talks, zamieszczony pod tym tekstem). ACTA to właściwie nie tyle zmiana w kulturze, ile raczej odwrócenie zmian, które już się dokonują, a obserwowanie ich dostarcza sporej frajdy. Internet jest dziś żywiołem pełnym różnych domorosłych twórców i przetwórców, których pomysłowość i poczucie humoru robi większe wrażenie, niż sztuka i kultura przez duże „S” i „K”. Gdy oglądam kolejne przeróbki fragmentu filmu „Upadek”, w którym Hitler dowiaduje się o czekającej go klęsce, nie mogę uwierzyć, że ktoś poświęcił tyle czasu na wymyślenie i napisanie tych dialogów, zadał sobie cały ten trud tylko po to, by inni mogli zupełnie za darmo porządnie się uśmiać. Albo taki, na przykład, niewinny film „tupu tup po śniegu”, w którym urywki z oblężenia Stalingradu zostały zmiksowane z wesołą piosenką dla dzieci o zimie. Przecież gdyby zrobił to jakiś szanowany artysta z nurtu video-art, ot, choćby Mirosław Bałka, to dzieło krążyłoby pewnie po najlepszych galeriach świata, a krytycy sztuki pisaliby o tym, jak bardzo jest „subwersywne” i jaki ładunek głębokiej krytyki współczesnego świata jest w nim zawarty. A na muzealnej karteczce obok dzieła kuratorzy napisaliby na przykład, że praca pokazuje, jak dziś wizerunek Hitlera czy obrazy wojny stały się jednym z wielu elementów otaczającego nas pola wizualnego, które swobodnie się przenikają, zacierając swoje prawdziwe znaczenie. Brzmi w porządku, prawda?
 
W świecie, który proponują nam orędownicy rozwiązań takich jak ACTA, wszystko pozostanie raczej  na swoim miejscu – twórca będzie dalej twórcą, odbiorca odbiorcą, a MrMalixPL nie będzie Mirosławem Bałką Youtube’a, tylko zwykłym przestępcą, który bezprawnie wykorzystał piosenkę i fragmenty archiwalnych nagrań. I nigdy nie dowiemy się, czy świat mógłby stać się dzięki nim lepszy, bo, jak przekonuje Larry Lessig, ludzkość od lat w obronie interesów konkretnych grup sama zabija w sobie kreatywność i blokuje drogę do zmieniania świata na lepsze. Dlatego gdy politycy rozmawiają o rozwiązaniach dotyczących sposobu, w jaki ludzie funkcjonują w internecie, trzeba im przypominać, że zabierają się za regulowanie zjawiska, które jest naprawdę znacznie bardziej skomplikowane, niż to się wydaje z poziomu ministerialnych gabinetów. I żeby dobrze je zrozumieć potrzeba znacznie więcej czasu niż kilkanaście nawet godzin debaty w Kancelarii Premiera. W końcu Walter Benjamin swój przełomowy esej napisał kilkadziesiąt lat po tym, jak rewolucja, o której pisał, właściwie się dokonała, a to, co miał do powiedzenia, dobrze rozumiemy dopiero z dzisiejszej perspektywy. Dlatego lepiej i bezpieczniej będzie, jeśli dziś, zamiast lekceważyć zachodzące w kulturze przemiany, poddamy je naprawdę poważnej dyskusji. Taka dyskusja może zaistnieć, jeśli faktycznie, na co się na szczęście zanosi, widmo ACTA nad nami nie zawiśnie. Niech więc politycy zaoszczędzone na ściganiu domorosłych artystów pieniądze przeznaczą na animowanie tej debaty – ot, choćby na wydawanie ciekawych książek i na badania nad kulturą w internecie.
 
Poniżej subiektywny przegląd kultury remiksu: 
1. Przeróbka fragmentu filmu „Upadek” – Donald Tusk dowiaduje się o protestach przeciwko ACTA:

2. Znowu Hitler, ale tym razem w nieco innej roli…

3. Ostateczny spoczynek francy, czyli połączenie Forfitera ze Schwarzeneggerem:

4. Prawdziwi Voodoo People, czyli mash¬-up piosenki Prodigy i klipu…duńskiego piosenkarza z lat 70:

5. Film dokumentalny “Kultura Remiksu”:
Kultura Remixu
6. Jak prawo zabija kreatywność? Wykład TED Larry’ego Lessiga, autora książki Wolna Kultura:

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×