fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

"Raj: Nadzieja"

Trzecia i ostatnia już część bardzo ważnej trylogii kina społecznego nakręconej przez Ulricha Seidla. Nie ma co oczekiwać, że film da pokrzepienie – raczej smutku i zadumy nad współczesnością.

Trzecia i ostatnia już część bardzo ważnej trylogii kina społecznego nakręconej przez austriackiego reżysera Ulricha Seidla.

 

Tym razem bohaterką jest Melanie (Melanie Lenz), córka Teresy z części pierwszej („Raj: Miłość”). Chcąc się odchudzić, udaje się na specjalny obóz razem z innymi nastolatkami, którzy mają taki problem. Zamiast jednak skoncentrować się na ćwiczeniach, Melanie skupia się na rozmowach o seksie oraz imprezowaniu. Zaczyna też podkochiwać się w jednym z opiekunów.

 

Seidl pozostaje wierny pomysłowi, który sprawdził się w poprzednich dwóch częściach. Nie zadaje widzowi pytań, mówi w zasadzie o oczywistościach, o tym, z czego większość z nas doskonale sobie zdaje sprawę. Jednak sposób, w jaki to pokazuje nie pozostawia obojętnym i zmusza nas do opuszczenia bezpiecznej strefy. „Raj: Nadzieja” jest więc nakręcony nieco w stylu paradokumentalnym. Kamera jest niezwykle statyczna, każdy kadr przemyślany i dopracowany z chirurgiczną precyzją, nie uświadczymy zaś muzyki. Twórca, pozornie obiektywny, tylko przyglądający się swoim bohaterom, w rzeczywistości drwi z nich oraz krytykuje zachodnią kulturę i standardy.

 

To, czym się ta część różni od poprzednich to przede wszystkim humor. Jest tu go znacznie więcej (co nie znaczy, że dużo), także ironia jest znacznie bardziej wyczuwalna. W trakcie projekcji czuć też podskórne napięcie, człowiek ma wrażenie, że za chwilę musi się tu wydarzyć coś bardzo złego. Czy tak się dzieje, tego nie zdradzę.

 

Zgodnie z tytułem w dziele Seidla jest też trochę nadziei. Na to, że dla młodej bohaterki może jeszcze nie jest za późno, że miłość i potrzeba bliskości oraz bezpieczeństwa mogą zostać zaspokojone. Odnoszę jednak nieodparte wrażenie, że jest to nadzieja złudna. Skoro w takim wieku (13 lat) Melanie zachowuje się w ten sposób (a nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić), ciężko sobie wyobrazić, że nie pójdzie w ślady matki, albo ciotki Anny Marii („Raj: Wiara”).

 

Nie ma więc co oczekiwać, że film da jakiekolwiek pokrzepienie – raczej więcej smutku i zadumy nad współczesnością. I chociaż, moim zdaniem, najmocniejszą częścią jest „Raj: Miłość”, także „Nadzieję” obowiązkowo trzeba zobaczyć.

 
Przeczytaj inne teksty autora
 

 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×