fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Przystanek Victoria

Jeszcze niedawno było to miejsce zarezerwowane dla Ateńczyków spieszących w kierunku stacji metra i przesiadujących na ławkach w popołudniowym słońcu staruszków. Od kilku miesięcy stało się jednym z ważniejszych punktów na drodze tysięcy uchodźców i migrantów zmierzających do krajów zachodniej i północnej Europy.

fot. Łukasz Zakrzewski


Plac Wiktorii, Ateny. Niewielki skwer w centrum miasta z przystankiem metra o tej samej nazwie. Można go porównać do warszawskiego Placu Grzybowskiego. Jeszcze parę miesięcy temu miejsce zarezerwowane dla Ateńczyków spieszących w kierunku stacji metra i przesiadujących na ławkach w popołudniowym słońcu staruszków. Od kilku miesięcy stał się jednym z ważniejszych punktów na drodze tysięcy uchodźców i migrantów zmierzających do krajów zachodniej i północnej Europy. W szybkim tempie zamienił się w spore koczowisko i przystanek przed dalszą drogą, a zarazem miejsce intensywnej pracy wolontariuszy, sprzedawców baterii do telefonów komórkowych oraz przemytników. Bezpośrednia linia metra łączy go z portem Pireus, dokąd codziennie o świcie docierają setki osób przypływających na promach z greckich wysp, głównie Lesbos i Kos. Nomen omen Wiktoria jest swego rodzaju zwycięstwem. Ci, którzy tu dotarli, mają za sobą decyzję o wyjeździe z kraju, długą podróż do wybrzeży Turcji, niebezpieczną przeprawę przez morze i część formalności. Udało im się dotrzeć do Europy. Jednak co dalej? Część z nich pozostaje przez pewien czas w Atenach. Łapią oddech. Szukają schronienia i paru dni odpoczynku, czekają na przelew od krewnych na dalszą podróż, kupują bilety i czekają na autokary, które zawiozą ich do granicy z Macedonią. Kiedy? Nie wiadomo. Czekają na telefon od przemytnika, który może zadzwonić w każdej chwili. Niektórzy są zmuszeni szukać pracy, żeby zarobić na dalszą podróż. Inni do granicy z Macedonią jadą taksówką prosto z portu. Wielu decyduje się koczować wraz z całym swoim dobytkiem na ławce na placu Wiktorii.
Każdego ranka z metra wyłaniają się setki osób, obecnie w większości Afgańczyków. Całe rodziny, grupy znajomych, sąsiadów. Niektórzy pochodzą z tej samej wioski, inni poznali się w drodze. Samotników nie ma. Szukają kawałka przestrzeni na placu, który choć przez parę godzin stanie się ich schronieniem, miejscem, gdzie będą mogli położyć ciężkie bagaże, ułożyć do snu dzieci i nieco ochłonąć. Wraz z nimi na placu pojawia się grupa mężczyzn, na pierwszy rzut oka również cudzoziemców, jednak wyróżnia ich pewność siebie i ulotki, które rozdają. Widziałam ich codziennie, o różnych porach dnia, ciągle te same twarze. „Macedonia. Autokar do samej granicy tylko 30 euro” – słyszę, gdy zaczepiam jednego z nich. Nikt jednak nie wspomina o tym, że w obliczu rosnących napięć i zaostrzającej się polityki migracyjnej wielu krajów coraz trudniej ją przekroczyć.

fot. Łukasz Zakrzewski


Byle było bezpiecznie
Obraz nawet najbliższej przyszłości dla czekających na Placu Wiktorii wydaje się niepewny, nie tylko z powodu problemów na granicy. Zapytani często tak naprawdę nie wiedzą nic na temat kraju, do którego jadą. Hamayoon, koszykarz z Afganistanu, chciałby się dostać do Niemiec, dlatego że mieszka tam jego brat. Jak tylko otrzyma od niego przelew, wyruszy w dalszą drogę autokarem. Mausam zastanawia się nad Finlandią: „Wszyscy jadą do Niemiec, więc może łatwiej będzie uzyskać wizę w Finlandii?”. Grupa młodych chłopaków z Jemenu odpowiada pytaniem: „Jak sądzisz, gdzie najlepiej jechać: do Szwecji, Danii czy Norwegii?”. Część ich rodziny dostała wizę do Arabii Saudyjskiej, jednak im się nie udało. Niektórzy, tak jak elegancko ubrany, dobrze mówiący po angielsku weterynarz z Afganistanu, odpowiadali wprost, że nie wiedzą, dokąd jadą. Najważniejsze jest dla nich po prostu bezpieczeństwo ich i bliskich. On sam opowiada o tym, jak wraz z rodziną uciekł przed wojną do Malezji, a następnie do Pakistanu, gdzie przez pewien czas prowadził własny biznes. Teraz wraz z żoną zmuszeni są uciekać dalej. „Robimy to dla nich” – wskazuje na dwie uśmiechnięte, kilkuletnie córeczki siedzące obok niego na ławce. Z kolei Sharif, również z Afganistanu, wraz z kolegą jedzie do Szwajcarii. Podróż kosztowała go ponad dwa tysiące dolarów. Chciałby znaleźć pracę i zacząć studia. O Europie wie tylko tyle, że tu dla każdego jest to możliwe. Podobny plan ma Ali. Chciałby dokończyć studia inżynierskie w dowolnym kraju, a potem, tak jak wielu innych rozmówców, wrócić do Afganistanu. Ma nadzieje, że za parę lat sytuacja się poprawi. Nie wszyscy jednak wydają się takimi optymistami, martwią się o bezpieczeństwo rodzin, które pozostały w kraju bądź już są w drodze. Mohammad, ekonomista z Kabulu, od dłuższego czasu nie ma wiadomości od swojej rodziny. On sam wyjechał, gdyż jego życie było zagrożone. Jest rozgoryczony. „Jakie mam realne szanse na znalezienie pracy? Ilu jeszcze uchodźców Europa może przyjąć?”– pyta.

fot. Łukasz Zakrzewski


Solidarność z uchodźcami
Od rana na placu Wiktorii pojawiają się również osoby, które w różny sposób chciałyby pomóc. Noce ze względu na porę roku są coraz chłodniejsze i deszczowe. Wolontariusze rozdają gorącą kawę i ciepłe ubrania. Przynoszą też jedzenie i lekarstwa ofiarowane przez ludzi. Codziennie spotykam również lekarkę z Korei i przedstawicieli międzynarodowych organizacji The Samaritan czy Boat Refugee Foundation. Jest też grupa Irlandczyków, którzy w swojej parafii podjęli spontaniczną decyzję o przyjeździe. Przychodzą codziennie, rozdają dzieciom owoce i kolorowanki, rozmawiają z koczującymi, grają na gitarze. Zorganizowali też na placu mecz piłki nożnej. „Nic więcej nie możemy zrobić – rozkłada bezradnie ręce Matthew, jeden z nich – ale czujemy, że powinniśmy tu być”. Przez jedno popołudnie plac Wiktorii zamienia się również w scenę dla Klaunów Bez Granic. Artyści występowali wcześniej w obozie przy grecko–macedońskiej granicy. Teraz w związku z rosnącym tam napięciem zdecydowali się przyjechać do Aten, gdyż, jak twierdzą, tu będą wracać kolejne grupy osób, które nie dostaną zgody na przekroczenie granicy. To tu będzie potrzebna pomoc.
W pomoc zaangażowani są również sami Grecy. Rząd, najpierw na hali sportowej w Palio Faliro, a ostatnio przy stacji metra Eleonas, stworzył tymczasowy ośrodek dla uchodźców. Mogą oni na pewien czas zamieszkać w porozstawianych na zamkniętym terenie barakach. Wielu szuka również schronienia w nieoficjalnych ośrodkach prowadzonych przez lokalne środowiska anarchistyczne, zdecydowanie odcinające się od wszelkiego rodzaju organizacji. „Uchodźcy często nie ufają rządowej pomocy i restrykcyjnym procedurom panującym w ośrodku, które przypominają im więzienie. Niektórzy mają też nie do końca uregulowaną sytuację prawną” – wyjaśnia Giorgis, jeden z wolontariuszy. Opuszczony budynek przy ulicy Notara 26 wita uchodźców transparentem: „Refugees welcome home”. Schronienie znajduje tu ponad sto osób, głównie rodzin, które trafiły tu dzięki wolontariuszom z placu Wiktorii. Przed budynkiem stoi wielka tablica z informacją na temat najpilniejszych potrzeb. Codziennie wielu miejscowych przynosi ubrania, jedzenie i lekarstwa. Wolontariusze podkreślają, że nawet w obliczu obecnej, coraz trudniejszej sytuacji Grecji, a może właśnie zwłaszcza teraz, najważniejsza jest ludzka solidarność.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×