fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Place są nasze!

We wrześniu zawitał w Warszawie duński urbanista Colville-Andersen i podsumował otoczenie Pałacu Kultury krótkim: „arrogance of space”. Otwarta kilka tygodni później wystawa festiwalu WARSZAWA W BUDOWIE tę arogancję w przestrzeni miasta analizuje i wypunktowuje palące problemy warszawskich placów. Efekt badań jest wyjątkowo przygnębiający.

fot.: Wojciech Radwański

fot.: Wojciech Radwański


Od dzisiaj do 16. listopada w Sali Kruczkowskiego w Pałacu Kultury oglądać można pięć wyłonionych w konkursie projektów zagospodarowania placu Centralnego – wydzielonej przestrzeni placu Defilad. Od dziś trwają też konsultacje społeczne wokół zwycięskich koncepcji. Zachęcamy do zabierania głosu!
Festiwal WARSZAWA W BUDOWIE, który od wielu lat porusza temat problemów urbanistycznych stolicy, w tym roku skupia jak w soczewce problem warszawskich placów. Powtarzająca się krytyka, że reprezentacyjne przestrzenie naszego miasta stały się wielkimi parkingami bądź węzłami komunikacyjnymi, to kwestia bynajmniej nie nowa. Wystawa w Galerii Studio podchodzi do tego zagadnienia dużo bardziej kompleksowo. Jej twórcy przeanalizowali trzydzieści warszawskich placów w poszukiwaniu ich cech wspólnych. Skrupulatnie policzone zostały między innymi drzewa, vlepki, upamiętnienia znajdujące się na placach. Główny wniosek z badań jest następujący: warszawski plac nie istnieje.
To, co o warszawskich placach z pewnością można powiedzieć, to że są one wyjątkowe. Niestety, bynajmniej nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie rządzi nimi żadna reguła, chyba że za regułę uznamy przypadkowość. Odbudowana Warszawa kojarzy się z chaosem – nie dość spojrzeć na plac Krasińskich, gdzie barokowa katedra polowa niemalże sąsiaduje z postmodernistycznym Sądem Najwyższym, czy na ścisłe centrum Warszawy, gdzie wymienianie kontrastów architektonicznych byłoby aż nazbyt oczywiste. Place Warszawy się w ten chaotyczny schemat doskonale wpisują.
„Place są miejscem ucieczki z miasta, jednocześnie pozostając w jego sercu”
Okazuje się, że ze świecą szukać w Warszawie placu, który spełniałby wszystkie – a przynajmniej większość – wytycznych dla dobrze zagospodarowanej przestrzeni. A gdy już taka przestrzeń w Warszawie się znajdzie, to administracyjnie nie jest ona placem.
Od lat już najważniejsze place miasta są parkingami lub zwykłymi skrzyżowaniami i jakoś to oswoiliśmy. Może nie każdy mieszkaniec Warszawy zaprząta sobie na co dzień głowę tym, jak niewygodnie jest przedostać się na drugą stronę placu Trzech Krzyży, albo że z powodu braku synchronizacji świateł okrążenie placu Wilsona trwa dwa razy dłużej, niż powinno. Czy zatem to uparte dążenie do reorganizacji warszawskich placów to istotnie odpowiedź na najbardziej palące problemy urbanistyczne stolicy?
Tak. Dlaczego? Bo place są nasze – należą do mieszkańców. To na placach ma się toczyć życie stolicy, ale też mają one służyć wypoczynkowi od wielkomiejskiego tłoku i chaosu. To właśnie stan placów świadczy o hierarchii wartości, jaką ustalają sobie władze miast, bo pokazuje, jak wysoko stawiane są potrzeby mieszkańców. Niestety, stworzenie przestrzeni przyjaznych dla ludzi w sercu miasta najwyraźniej do priorytetów Ratusza nie należy.
Jakie są więc te tak trudne do spełnienia kryteria? Przyjrzyjmy się parametrom branym pod uwagę przy analizie placów.
fot.: Wojciech Radwański

fot.: Wojciech Radwański


fot.: Wojciech Radwański

fot.: Wojciech Radwański


Urbanistyka przypadku
Słowo-klucz potrzebne do nazwania głównych problemów to „brak”. Brak zieleni, brak jasno wyznaczonych granic, brak wystarczającej ilości przejść dla pieszych. Ważną cechą placu w klasycznych definicjach jest jego ogólna dostępność. Niestety, te warszawskie są głównie podporządkowane ruchowi drogowemu. Są to albo skrzyżowania, albo ronda z parkingiem na środku. Plac Na Rozdrożu spełnia właściwie wyłącznie te funkcje – trudno ten wielopoziomowy węzeł drogowy nawet nazwać placem. Tę plątaninę arterii komunikacyjnych dowcipnie oddał w swojej pracy Józef Gałązka. Znajdująca się na wystawie jego „Sekcja Znaków Poziomych” przedstawia – niewidocznych za dnia – robotników, którzy w nocy kładą asfalt i malują jezdnię. To trzy figurki, które w pozie przypominającej Grupę Laokoona próbują wyplątać się z wijących się pasów drogowych.
Najbardziej „placowa” część placu Na Rozdrożu to ta wokół małej fontanny – niestety, jest ledwo widoczna i trudno dostępna. Fontanny i małe zbiorniki wodne sprawiają, że przestrzeń staje się przyjazna, lecz nie doświadczymy wielu z nich na warszawskich placach. Natomiast jeden z licznych problemów tam występujących to brak retencji wody. Po silnych ulewach woda, zamiast być magazynowana i wykorzystywana do zasilania zieleni, zbiera się w gigantycznych kałużach i stoi, co głównie widoczne jest na placu Bankowym.
Kolejnym problemem jest duże zanieczyszczenie świetlne. To bardzo ciekawy i wcale nie tak oczywisty parametr. Warszawa znajduje się na szarym końcu skali Bortl’a, opisującej jakość nocnego nieba. Światło z latarni ucieka w nicość, zamiast wydobywać walory budynków. Place są prześwietlone, a i tak współczynnik oddawania barw jest wyjątkowo niski, bo światło to wydobywa jedynie 30 procent koloru, podczas gdy mogłoby aż do 70–80 procent. W efekcie większość podświetlonych budynków wygląda podobnie i zarówno Teatr Wielki, jak i Zamek Królewski po zmroku stają się żółte. Pieczołowicie odrestaurowane polichromie Starówki również na tym tracą.
Rynek Starego Miasta zdaje się placem dobrze zagospodarowanym – posiada jasno wyznaczone granice, nie przytłacza wielkością, jest przeznaczony wyłącznie dla pieszych. Na planszy, która Rynek opisuje, rzuca się w oczy jednak jeden smutny parametr: liczba drzew – zero. Wprawdzie nic w tym szokującego, przecież w sercu średniowiecznego miasta, w miejscu służącym głównie celom handlowym, to nie zieleń była priorytetem. Uwypukla to jednak oczywisty co prawda fakt: potrzeby społeczeństwa się zmieniają (czego najlepszym przykładem może być abstrakcyjna dość tabliczka o treści „zakaz handlu na rynku”, znajdująca się w centrum pewnego wielkopolskiego miasteczka) i nie jest pewne, czy przestrzeń zaprojektowana w danym momencie będzie tak samo wydolna nawet za kilkanaście, kilkadziesiąt lat. Niestety, z badań wynika, że średni czas trwania procesu planistycznego warszawskiego placu to dziewięć lat, najdłużej zaś trwało to 23 lata. Jak mamy reagować na potrzeby społeczne, jeśli przez ponad dwadzieścia lat planuje się przestrzeń?
fot.: Wojciech Radwański

fot.: Wojciech Radwański


fot.: Wojciech Radwański

fot.: Wojciech Radwański


Wszystko jest, tylko życia nie ma
Dziś zieleni potrzebujemy jak powietrza. To właśnie ona pozwala na chwilę uciec od miejskiego zgiełku. Kiedy na placu Grzybowskim w 2007 roku przez kilka miesięcy działał „Dotleniacz” – instalacja Joanny Rajkowskiej – plac pełen był ludzi. I choć dzisiejszy zrewitalizowany plac nawiązuje do projektu artystki, nie tętni już życiem tak jak wcześniej. To samo stało się na placu Szembeka – jak mówi Bogna Świątkowska z Fundacji Bęc Zmiana: został tak dopracowany, że aż nieużywalny. Wszystko na nim jest, tylko życia nie ma, choć proporcje i granice architektoniczne ma podręcznikowe. „Minusem jest niewystarczająca ilość zieleni” – czytamy w tekście na planszy poświęconej praskiemu placowi.
Na placu przede wszystkim mamy się dobrze czuć, a to zapewni nam dobra urbanistyka. Jeśli przestrzeń nie jest przytłaczająco wielka (jak na placu Piłsudskiego), proporcje odpowiednie, w zasięgu wzroku widoczna jest zieleń, a nie tylko wybetonowana płyta, to już jest to krok w stronę sukcesu. Niestety, póki co nawet od tego pierwszego kroku jeszcze dużo nas dzieli.
Przy stałym podziwie dla twórców festiwalu WARSZAWA W BUDOWIE za trafne obserwacje, krytyczne spojrzenie na architektoniczne problemy miasta i zawsze kompleksowe podejście do sprawy, po przejściu wystawy nasuwa mi się jedno smutne pytanie: czemu twórcy ekspozycji dotyczącej tego, jak przestrzeń miejska ma sprzyjać człowiekowi, nie dbają o komfort zwiedzającego, wieszając podpisy parę centymetrów nad podłogą i umieszczając teksty na chaotycznych graficznie planszach? Przez ten sposób przekazu wiele cennych treści może nie dotrzeć nawet do spragnionego wiedzy odbiorcy.
Plac Defilad: krok do przodu?
Po ogólnej analizie warszawskich placów wystawa skupia się na placu Defilad – to właśnie tej centralnie położonej i niezagospodarowanej przestrzeni miasta poświęcona jest tegoroczna edycja festiwalu. Wśród twórców wystawy panuje przekonanie, że jeszcze nigdy nie byliśmy tak blisko zapowiadanej metamorfozy placu. Trudno jeszcze powiedzieć, że sukces został osiągnięty, ale – jak głosi tytuł wystawy – czeka nas krok do przodu. Teza ta może być ryzykowna, zwłaszcza gdy pomyślimy o spektakularnym fiasku, jakim skończyły się próby transformacji placu w roku 2012, kiedy to miasto ostatecznie zrezygnowało z realizacji projektu na nową siedzibę Muzeum Sztuki Nowoczesnej autorstwa Christiana Kereza. To również miał być krok do przodu, skończył się jednak dalekim skokiem w tył i umieszczeniem MSN w dawnym sklepie z meblami. W konfrontacji z licznymi zaprezentowanymi na wystawie historycznymi planami przebudowy placu Defilad trudno uciec od sceptycyzmu i uwierzyć, że kłębiące się tam przeróżne słupki wreszcie znikną, a w ich miejscu pojawią się siedziby MSN i TR Warszawa.
Nadzieja umiera jednak ostatnia, zwłaszcza, że tym razem każdy z nas może w małym stopniu przyczynić się do decyzji o tym, jak ostatecznie wyglądać będzie fragment terenu przed Pałacem Kultury. Holenderski architekt Rem Koolhas pisał, że próba rozwiązania trudnych urbanistycznie przestrzeni zmusza społeczność do dyskusji i wypracowania kompromisów, co samo w sobie jest wartościowe. Od dziś w Sali Kruczkowskiego w Pałacu Kultury można oglądać pięć wyłonionych w konkursie projektów zagospodarowania placu Centralnego. Przez dziesięć dni, do 16. listopada, trwać będą konsultacje społeczne dotyczące właśnie tego fragmentu placu Defilad: między głównym wejściem do Pałacu a ulicą Marszałkowską. Idźmy tam więc w najbliższych dniach, aby dyskutować, spierać się i wspólnie wypracować najlepszy kompromis dla tak istotnej przestrzeni naszego miasta.
fot.: Wojciech Radwański

fot.: Wojciech Radwański


***
Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×