fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Nie tylko Oscary. Kulturalne rekomendacje na luty

Od Susan Sontag do Netfliksa, od rewolucji – przez miłość – do sitcomu. Polecamy!

ilustr.: Andrzej Dębowski

ilustr.: Andrzej Dębowski


Nastrój przedoscarowej gorączki może nawet osoby zwykle zdystansowane zachęcić do wyprawy do kina w celu zapoznania się z filmowymi nowościami. Jak wybrać te rzeczywiście warte obejrzenia? Redakcja dwutygodnika „Kontakt” przygotowała dla Was kilka propozycji. A tym, którzy nie dają się oscarowej presji albo zwyczajnie nie chce im się ruszać z kanapy, proponujemy poważną lekturę i nie do końca poważny serial.
Świadectwo czasów rewolucji
S. Sontag, „Style radykalnej woli”, tłum. D. Żukowski, wyd. Karakter, Kraków 2018.
To nie jest lektura, którą możemy pochłonąć w jeden wieczór. Najnowszym tomem esejów Susan Sontag trzeba się delektować powoli. Po pierwsze, ze względu na niewątpliwą przyjemność estetyczną i językową, jaką daje obcowanie z książką pięknie wydaną i z takim wyczuciem przetłumaczoną. Po drugie, również ze względu na podejmowane przez Sontag tematy, które nie pozostawiają czytelnika obojętnym. Choć głęboko zanurzone w kontekście społecznym i kulturowym końca lat 60. XX wieku, wydaje się, że dopiero teraz odsłaniają przed nami najwięcej, zmuszając do zadawania trudnych pytań o emancypację, (post)kolonializm czy rewolucję obyczajową. Aktualność wielu z refleksji podnoszonych przez Sontag może dzisiejszego czytelnika zadziwić, choć nie należy czytać jej esejów bez świadomości, w jak szczególnym momencie historycznym powstawały.
Niewątpliwie najbardziej poruszającym esejem w zbiorze jest „Podróż do Hanoi”. W tekście tym Sontag, w oparciu o swój dziennik z pobytu w Wietnamie Północnym w roku 1968, snuje rozważania nad wojną i rysuje poruszającą panoramę kraju zniszczonego przez amerykańskie bombardowania, ale wciąż silnego duchem (duchem, dodajmy, na wskroś komunistycznym). Przede wszystkim jednak autorka poddaje refleksji swoją pozycję przybyszki, próbującej zrozumieć i doświadczyć tego, czego zrozumieć i doświadczyć się nie da. Szuka języka do opisania różnicy, którą napotyka na każdym kroku swojej podróży. Próby te, z dzisiejszej perspektywy naznaczone znamionami kolonialnego i orientalizującego dyskursu, trzeba czytać jako świadectwo swoich czasów. A jednocześnie, jak pisze sama Sontag, jako element wewnętrznej rewolucji: „Ten, kto doświadczył tego rodzaju uczuć – choć na chwilę pozbył się wszelkich wymuszonych przez to społeczeństwo zahamowań w miłości i zaufaniu – nigdy nie będzie taki sam. W jego wnętrzu rozpoczęła się i trwa „rewolucja”. I ja także odkrywam, że to, co przytrafiło mi się w Wietnamie Północnym, nie zakończyło się po powrocie do Ameryki, lecz wciąż się toczy”.
Małe-wielkie oscarowe miłości
„Tamte dni, tamte noce”, reż. Luca Guadagnino, 2017; „Dusza i ciało”, reż. Ildikó Enyedi, 2017.
Czy klasyczna historia zakochania może nas jeszcze zachwycać? Najwyraźniej tak, czego dowodzą dwa nominowane do jubileuszowych Oscarów 2018 filmy.
Pierwszy, „Tamte dni, tamte noce” w reżyserii Luci Guadagnino, to dzieło wielowymiarowe – można by pisać w jego kontekście o wyzwaniach rodzicielstwa, homoerotyzmie czy traktować je jako tradycyjny Bildungsroman. „Tamte dni, tamte noce” to jednak filmowa perełka nie tylko ze względu na swoją wielowymiarowość, ale przede wszystkim przez autentyczność opowiedzianej historii o początku miłości. Leniwa fabuła zmieszana z ciągłym narracyjnym napięciem pozwala pokazać kwintesencję zakochania. Wspaniałe kreacje bohaterów, klimatyczne zdjęcia i łagodność narracji składają się na soczystą całość – studium „wakacyjnej miłości”, która, choć niby wszystkim znana, wciąż pragnie być opowiadana od nowa.
Podobnie, chociaż nie identycznie, ma się rzecz z „Duszą i ciałem” Ildikó Enyedi – historii uczucia rodzącego się między dyrektorem rzeźni i kontrolerką jakości mięsa. W tym zdumiewającym dziele węgierskiej reżyserki konwencja lovestory pęknięta jest w tylu miejscach, że staje się praktycznie własną karykaturą. Delikatność łączy się tu z brutalnością, namiętność z pedantycznością, a ułomność zdaje się doskonała. Nie sposób pominąć fantastycznej metafory, czyli sennych spotkań głównych bohaterów pod postacią przemierzających las jeleni (sic!), która zdaje się nie wprost sugerować, gdzie leży sedno miłości – pytając jednocześnie o granice zwierzęcości i człowieczeństwa.
W pewien sposób obydwa filmy starają się – na szczęście subtelnie i niejako mimochodem (w odróżnieniu od nieszczęsnego faworyta Akademii, naiwnie metafizycznej historyjki pod tytułem „Kształt wody”) – uchwycić kwintesencję miłości. Czyżbyśmy zatem wciąż nie mieli dość szukania odpowiedzi na to podstawowe pytanie? A może nie chodzi tu o wzniosłe prawdy, a jedynie o małe-wielkie opowieści? Cóż, jak śpiewa Sufjan Stevens w soundtracku do „Tamtych dni…”: „Blessed be the mystery of love”.

Czy sitcom jeszcze żyje?
„One Day at a Time”, prod. Netflix, sezon 2.
Symbol amerykańskiego sitcomu to nie do końca udolnie podłożona ścieżka dźwiękowa ze śmiechem, maskująca niedoróbki scenariusza. Na przestrzeni dekad zaczęła kojarzyć się raczej z archaicznym zabiegiem, wskazującym seriale z żartami zbyt słabymi, by widzowie sami wiedzieli, kiedy się roześmiać. Wśród najbardziej docenianych telewizyjnych komedii ostatnich lat ze świecą szukać tych typowych, kręconych kilkoma kamerami opowieści o rodzinie czy grupie przyjaciół przez trzydzieści minut siedzących na kanapie i czekających na morał spinający wszystkie ich przygody.
Kiedy wydawało się już, że ten format ustawienia pokoju i oświetlenia, zaprojektowany w latach 50. przez niemieckiego reżysera-ekspresjonistę Karla Freunda, przechodzi do lamusa, Netflix postanowił go odświeżyć. Z szuflady wyjęto stworzony przeszło czterdzieści lat temu serial o samotnej, pracującej matce. Showrunnerzy nie zatrzymują się na prostym powtórzeniu tej samej historii – tym razem wielopokoleniowa rodzina pochodzi z Kuby, irytującego hydraulika z lat 70. zastąpił biały hipster w średnim wieku, córka niepokoi się swoją orientacją seksualną, a główna bohaterka oprócz wychowywania nastolatków i pracą pielęgniarki zmaga się z zespołem stresu pourazowego nabytym podczas wojny w Afganistanie.
To jednak nie brawurowy przegląd społecznych problemów Ameryki jest największą zaletą „One Day at a Time”, a wrażliwość, z jaką prowadzone są wątki zdrowia psychicznego, starzenia się czy narodowej tożsamości. Okazuje się, że przy odrobinie wyobraźni i kreatywności, uznane za trupa trzydziestominutowe odcinki rozgrywające się między salonem a kuchnią mogą zmieścić w sobie nie mniej powagi niż wiele nadętych dramatów.
Słońce za kulisami
Grzegorz Waliczek, „Czarne słońce”, galeria Propaganda, 3.02–3.03.2018. 
Wystawa „Czarne słońce” Grzegorza Waliczka to subtelny eksperyment na widzach, którzy mają okazję stać się uczestnikami zaprojektowanej przez artystę sytuacji. Żółte falujące kształty zostały namalowane na czarnej folii izolacyjnej – tak powstała instalacja przypomina kulisy teatralne, za które można wejść. Przeciwwagę dla tego scenicznego układu stanowią wykadrowane fragmenty większej kompozycji, uporządkowane i umieszczone obok siebie. Można dokładnie przyjrzeć się ich fakturze i przeanalizować kompozycję. Taki sposób angażuje jedynie zmysł wzroku, co tworzy dystans między obiektem a widzem.
W centralnym punkcie sali leży książka, którą można swobodnie przeglądać. Gdyby z jej kolejnych stron-kadrów została zmontowana animacja poklatkowa, zobaczylibyśmy na niej płynny ruch wyobrażonych słońc. Przerzucając kartki z folii, widzimy raczej zapis procesu myślowego artysty. Poszukiwania Waliczka można kojarzyć z Powidokami Strzemińskiego czy op-artem Fangora. Zdaje się, że nie jest to opowieść jedynie o artyście, jako obserwatorze, ale również o tym, jak widz może się zachować na wystawie. Patrzeć i analizować czy fizycznie i empirycznie uczestniczyć w wydarzeniu, którym wystawa jest. Można też oscylować między tymi możliwościami i obserwować sam proces patrzenia.
***
Opracowali: Ania Dobrowolska, Ida Nowak, Jakub Szymik, Rita Müller.
***

Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.

***

Polecamy także:

Mięsem w ekran

„Azja Express” – podróż do źródeł dominacji

A co, jeśli będzie jeszcze zimniej? Kulturalne rekomendacje na styczeń

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×