fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Kubik: Pęknięty reżim pamięci

Wydawać by się mogło, że skoro porozumienie Okrągłego Stołu było wynegocjowane, to i dalej wszystko da się ułożyć i może się obyć bez poważniejszej awantury „symbolicznej”. Ale odrzuceni przechodzą do ataku

ilustr.: Monika Grubizna

Spory o pamięć transformacji kształtują się bardzo różnie w krajach Europy Wschodniej. Tylko w Polsce i Węgrzech środowiska dysydenckie były na tyle silne, by w ogóle dojść do władzy, więc w większości państw symboliczna batalia toczy się między grupami postkomunistów. W niektórych zaś tak silne pęknięcie pamięci nie nastąpiło w ogóle.
z prof. Janem Kubikiem, antropologiem z Rutgers University, rozmawia Mateusz Luft.
 
W tym roku mija 25 lat od transformacji ustrojowej. Da się zauważyć, że podejście do mitu Okrągłego Stołu zmienia się. Coraz częściej można usłyszeć głosy krytyczne.
Te podziały to nic nowego, mają one już ugruntowane korzenie. W Polsce zaczęły się w roku 1990. W obrębie obozu Solidarnościowego wyłoniło się Porozumienie Centrum i obóz Mazowieckiego, między którymi rozgorzał spór, także i oto co się wydarzyło przy Okrągłym Stole.
 
W przygotowywanej do wydania książce zajmuje się pan tym, jak pamiętane są przemiany ustrojowe na całym obszarze postkomunistycznym. Jak obchody w innych krajach różnią się od naszych?
Razem z Michaelem Bernhardem i grupą kolegów wzięliśmy na warsztat siedemnaście krajów. Żeby usystematyzować nasze obserwacje wprowadziliśmy, między innymi, pojęcie pękniętego reżimu pamięci. W tym przypadku, pęknięcie” to brak zgody i spór wokół tego, jak powinna wyglądać ocena przemian i upadku komunizmu. I okazało się, że nie we wszystkich krajach postkomunistycznych wystąpiło „pęknięcie” pamięci czasu przemian.
 
Czy wszędzie to pęknięcie wygląda tak, jak w Polsce – zdrada elit z jednej, propaganda sukcesu transformacji z drugiej strony?
Niekoniecznie. Treść pęknięcia pamięci jest specyficzna dla każdego kraju. Fascynujące jest natomiast to, że w Polsce zaistniał największy ruch społeczny w historii, czyli „Solidarność”. W jakim kraju co trzeci obywatel był członkiem ruchu masowego? Wielkim sukcesem „Solidarności” była bezkrwawa rewolucja, która przyczyniła się do obalenia komunizmu. Wydawałoby się, że wszyscy powinni bazować na tym sukcesie po to, żeby zbudować symboliczne podstawy nowego porządku. A tu nic. Zaczęli się kłócić.
 
Atak wyszedł ze strony tych, którzy z różnych powodów nie byli włączeni w negocjacje. Ich wykluczenie było problematyczne, nie jest jednak możliwe, żeby wszyscy rozmawiali ze wszystkimi. Rządy objęła tylko część członków ruchu. Zaraz oczywiście pojawia się pytanie – dlaczego ta część, a nie inna. Nie ma jednak sensu sięgać po teorie spiskowe. Do Okrągłego Stołu usiadła ta część opozycji, która wówczas była lepiej zorganizowana, bardziej widoczna.
 
Pęknięci pamięci zaczyna się od pojawienia zjawiska, które nazywam „otwarciem symbolicznym”. Jest to miejsce szczególnie wrażliwe na atak. W przypadku Okrągłego Stołu otwarcie polegało na tym, że część obozu solidarnościowego usiadła do rozmów z „czerwonymi”. I już na początku lat 90-tych została ukuta słynna metafora „różowych” i „czerwonych”. A później następowała eskalacja – padło m.in. słynne zdanie „my stoimy tu, gdzieśmy stali, a wy stoicie tam, gdzie stało ZOMO”.
 
Powstały dwie definicje państwa. Państwo nasze i państwo cudze.
Wydawać by się mogło, że skoro porozumienie Okrągłego Stołu było wynegocjowane, to i dalej wszystko da się ułożyć i może się obyć bez poważniejszej awantury „symbolicznej”. Ale odrzuceni przechodzą do ataku. Tak samo zresztą dzieje się na Węgrzech. Orban bardzo wcześnie zaczął mówić, że ci, którzy są spadkobiercami partii komunistycznej, czyli socjaldemokraci, są tacy sami jak stalinowcy. Taki sam język pojawił się w Słowenii.
 
Jednak poza Polską, Węgrami, i Słowenią, w innych krajach, które wyłoniły się z komunizmu, też pojawia się pęknięcie w pamięci zbiorowej i wojna „symboliczna”. Ale tam elity to w większości ekskomuniści. Ruchy dysydenckie były bardzo słabe. Tak więc ekskomuniści toczą wojny domowe we własnym gronie. A w Polsce, paradoksalnie, mamy wojnę domową w ramach „anty-komunistów”, eks-Solidarności.
 
Są jednak kraje, w których nie doszło do tak drastycznego podziału pamięci. Nie stało się to w Czechach, Bułgarii i w Niemczech.
 
Na czym polega brak pęknięcia?
W każdym kraju to jest trochę inaczej. W krajach byłej Jugosławii, poza Słowenią, nie obchodzono szczególnie hucznie roku rocznic przemian. Mieszkańcy tych krajów uznali, że rok 89 wydarzył się gdzieś indziej, a ich nie dotyczył. To świadoma depolityzacja. Ci ludzie przeżyli piekło w latach dziewięćdziesiątych, są nim tak wyczerpani, że nie mają siły bić się o kolejną rzecz.
 
W innych krajach mamy do czynienia ze świadomą abnegacją. W Bułgarii jest najwyższy poziom nostalgii za komunizmem, nie mam tam wielkiej walki o symbole, bo dla sporej grupy ludzi poprzedni ustrój nie był wcale zły. W Czechach doszło natomiast do niepisanego porozumienia, pamięć o przemianach jest zróżnicowana, ale nie wywołuje walki. Trochę na zasadzie „wiem, że pamiętasz inaczej, szanuję to.”Nawet czescy komuniści, choć uważają, że miniony ustrój nie był taki zły, przyjmują inne perspektywy oceny jego upadku. Być może jest tak dlatego, że w kulturze czeskiej możliwe jest przyjęcia dużo większego dystansu do siebie. Można cofnąć się, obśmiać wszystko, przeczekać. Nawałnica się przewali, a my będziemy nadal robić swoje. To jest nie do pomyślenia w Polsce.
 
U nas, historycznie ukształtowany język idiomów kulturowych sprawia że, po jednej stronie jest romantyzm, po drugiej pozytywizm. PO jest bardziej pozytywistyczne, a PiS bardziej romantyczno – mesjanistyczny. W polskiej kulturze, inaczej niż w Czeskiej, musimy być na barykadach, a jak zginiemy, to trudno.
 
A co z Niemcami? Tam sytuacja jest szczególna.
Niemcy ze względu na faszyzm i II wojnę światową wytworzyli gigantyczny system instytucjonalno-kulturowy, którego zadaniem jest pilnowanie pamięci, utrzymywanie jej pod kontrolą, by różnice nie zachwiały systemem politycznym. To się nazywa culture of contrition (kultura skruchy). Jej zadaniem jest przypominanie Niemcom, że nie wolno im zapomnieć o Zagładzie.Ta maszyna została użyta także do zorganizowania obchodów rocznicy roku 1989. Wszystko odbyło się elegancko, bez ekscesów i wyraźnego pęknięcia. Upadek muru berlińskiego, wielki sukces, Wałęsa popycha domino, najpierw w Gdańsku, potem w Berlinie.
 
Co się stało z krajami bałtyckimi, w których jest spora mniejszość rosyjska?
Oficjalnie dominującą nutą jest tam celebrowanie zakończenia okupacji sowieckiej. Na Łotwie widać jednak najlepiej różnicę między interpretacją proponowaną przez instytucje kulturalne mniejszości rosyjskiej a większości Łotyszy. Na Litwie ten podział jest mniej silny, ale w Estonii miała miejsce kontrdemonstracja, w której upadek Związku Radzieckiego interpretowany był jako wielka tragedia.
 
Przedstawiciele obozu postkomunistycznego i postsolidarnościowego wypowiadają się często w mediach ramię w ramię, w ogóle nie odnosząc się do tego, że byli kiedyś po dwóch stronach barykady.
Zawsze miałem wątpliwości dotyczące tego, czy publiczne „zaprzyjaźnienie się”Michnika z Kiszczakiem było dobrym pomysłem. Powiedziałem kiedyś, że to dla mnie jest dziwne, jakieś takie zaburzenie porządku kulturowego. Może przecież napić się wódki z Kiszczakiem prywatnie. Kiedy dzieje się to publicznie, ludziom miesza się w głowach, trudno zrozumieć pozycje moralne, normatywne. Pamiętam rozmowy z robotnikami w Filadelfii, z emigracji solidarnościowej. Michnik był dla nich niegdyś wielkim bohaterem – więc pytają mnie, dlaczego on przyjaźni się z Kiszczakiem. To ich bolało, nie tylko złościło.
 
Trzeba też pamiętać, że w Polsce strategia byłych komunistów, bardzo dobrze rozgrywana przez Kwaśniewskiego, polega na tym, by mówić: „jesteśmy współtwórcami tej rewolucji, problemy Polski były ekonomiczne, zrozumieliśmy, że sami ich nie damy rady naprawić. W związku z tym musieliśmy wziąć Solidarność jako partnera i razem z nią zrobiliśmy przemiany”. Niewiele natomiast mówią o opresyjnym charakterze „realnego socjalizmu”.
 
Nie wspominaliśmy jeszcze o jednej narracji – zdrady – robotnicy stworzyli „Solidarność”, która doprowadziła do zmiany systemu. Ale w czasie tej zmiany elity dopuściły do reform Balcerowicza, zostawiając robotników, którzy przecież wynieśli ich do władzy, na lodzie.
Może to cynicznie, ale w każdym ruchu społecznym ktoś na końcu jest zdradzony. Żaden ruch nie spełnia wszystkich marzeń, każdy w końcu jest niezrealizowaną utopią. Zresztą pytanie, czy „Solidarność” była dziełem robotników, czy intelektualistów, jest źle postawione. W ten sposób przeciwstawiamy sobie realnie istniejące – wtedy i dziś – klasy społeczne, wyróżnione na podstawie kryteriów ekonomicznych. Ale „Solidarność” zaistniała dlatego, że podziały między robotnikami i inteligencją, jako klasą, na jakiś czas zanikły, albo się zmniejszyły. Wiele osób opowiada, jak to przeżyły niesamowity moment, kiedy przykładowo wszyscy mówili sobie na „ty”. Był tam duch wspólnego celu, mimo różnic, wszyscy stali za Wałęsą. Taki stan nazywam klasą kulturową – była ona z istoty swej nietrwała, ale jej zaistnienie to dla mnie esencja, geniusz „Solidarności”.
 
Powrót do czasów pierwszej „Solidarność” powoduje jednak dysonans – z tamtych egalitarnych ideałów niewiele przetrwało przemiany roku ’89 i ’90.
Ja myślę, że to niepoprawne myślenie. Po prostu są momenty w historii, kiedy powstaje coś, co nie może trwać i czego nie można powtórzyć. Oczywiście trzeba się zastanawiać, jak budować solidarność przez małe s. Jak budować lepsze systemy państwa opiekuńczego. Ale to są sprawy techniczne, dylematy ekspertów, którzy pod czujnym okiem opinii publicznej powinni manewrować tak, żeby gospodarka rosła, kraj rozwijał kontakty ze światem, ale żeby jednocześnie budowane były system osłony dla słabszych. Kołakowski napisał kiedyś wspaniały króciutki esej „Jak być konserwatywno-liberalnym socjalistą”. Trzeba go naprawdę czytać i cały czas o nim myśleć, bo przedstawia on cały dylemat państwa, które ma ambicje budować aparat opiekuńczy, ale i honorować wolność jednostki i własność prywatną, i dbać o wzrost gospodarczy.
 
Przekonanie o nieuchronności ofiar wydaje mi się łatwą wymówką polskich elit do tego, by nadal nic nie robić w sprawie przegranych transformacji. Czekają, aż reszta przedstawicieli gatunku homo sovieticus wymrze, a ich dzieci wyjadą do Anglii. Czy to nie jest przypadkiem wewnątrz ich własnej pamięci – robotnicy w Solidarności tak, robotnicy po 89 – nie?
Domyślam się, że odwołuje się pan do pojęcia, którego nie lubię – Homo Sovieticusa. Napisałem o tym tekst w którym staram się pokazać, że oni po prostu nie istnieją. Pisząc o klasie kulturowej Solidarności, w której robotnicy i inteligencja się zjednoczyli, wiedziałem że jest to twór ułomny, nietrwały. Nie dziwi mnie więc rozpad tej formacji kulturowej. Ale pisząc to lata temu nie przewidywałem, radykalizacji wielu formacji post-Solidarnościowych w kierunku prawicowo-populistyczno-religijnym. Mówiąc krótko, nie spodziewałem się obumarcia „lewicy” post-Solidarnościowej i powstania bliskiego związku pomiędzy PiSem i znaczną częścią Solidarnościowych działaczy i członków, choć zarodki takiego związku pojawiły się już w latach 1980-81. Nie doceniłem wtedy roli prawicowych polityków i ich talentów, nazwijmy je tak, propagandowych, interpretacyjnych. Oni potrafili narzucić znacznej części Polaków, bardzo negatywny, właściwie przygnębiający obraz Polskich transformacji. I udało się to w kraju, który jest – dla mnie bez wątpienia – miejscem niezwykłego sukcesu postkomunistycznego. A głównymi źródłami tego sukcesu – szeroko i pozytywnie komentowanego na świecie – są twórcza energia i pracowitość Polaków.
 
Mimo wszystko możemy mówić o „ofiarach transformacji”.
Każda transformacja, szczególnie na taką skalę, musi wyprodukować nowe nierówności, stworzyć swoich „wygranych” i „przegranych”. Zadaniem elit, polityków, działaczy, itp. powinno być wynalezienie najlepszych metod zmniejszania tych kosztów.
 
Dziś podnosi się argumenty, że liberałowie mieli zbyt duży wpływ na kształt Polskiej transformacji…
 
Gdy jednak porównamy się z innymi krajami okazuje, że nierówności w Polsce po 1989 roku wzrosły mniej niż w wielu innych krajach pokomunistycznych, szczególnie tych, które były częścią Związku Sowieckiego, a głównie Rosji. Wystarczy postudiować statystyki o nierówności, na przykład, tak zwany współczynnik GINI, podawany przez Bank Światowy. Po drugie, widać, że nie wszystkie kraje gdzie reformy były zdecydowane i głębsze (tak zwana strategia wstrząsowa) mają, patrząc najogólniej, więcej nierówności i biedy, niż kraje które reformowały gospodarkę wolniej i mniej zdecydowanie. Polska, gdzie reformy były dość radykalne, znajduje się mniej więcej w środku stawki, a od 2004 roku nierówności nieznacznie spadają.
 
Po trzecie jak pokazali dość przekonywująco Stephan Haggard i Robert Kaufman Polska i inne kraje Europy Środkowej stworzyły lepsze systemy państwa opiekuńczego, niż te powstające w innych regionach, w których wiele państw wychodzi z autorytaryzmu (w Ameryce Południowej i Azji Południowo-Wschodniej). Ponadto jak pokazują prace Dorothee Bohle i Bela Greskovits kraje Grupy Wyszehradzkiej dbają o „przegranych” bardziej niż trzy kraje „bałtyckie”.
 
To wszystko nie znaczy, że sytuacja w Polsce jest idealna. Warto tylko pamiętać gdzie jesteśmy w porównaniu z innymi.
 
Za hasłem „Balcerowicz musi odejść!” krył się nie tylko zawód „przegranych ekonomicznie, ale również pewien bunt przeciw „zdradzie” ideałów przez elity władzy.
Alienacja elit była problemem, szczególnie widocznym na początku przemian. Pisywał o tym bardzo przekonywująco Jacek Wasilewski. Ale jest być może tak, ze ta „zdrada” była bardziej polityczna, niż ekonomiczna. W naszych studiach nad polskimi protestami społecznymi wraz z Grzegorzem Ekiertem i Michałem Wenzlem okazało się, że była to raczej nieumiejętność dialogowania. Brak zdolności wciągania, na przykład robotników i ich reprezentantów do rozmowy.
 
 
Jan Kubik – profesor nauk politycznych na Rutgers University, jego zainteresowania koncentrują się głównie na relacjach między władzą a kulturą. Zajmuje się m.in. interdyscyplinarnymi badaniami na temat „Solidarności” i badaniami pamięci o transformacji w krajach Europy wschodniej.
 
 
 
 
 
 
Jeśli nie chcą Państwo przegapić kolejnych wydań naszego tygodnika, zachęcamy do zapisania się do naszego newslettera.
 

 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×