fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

KOD się uczy. Warto mu pomóc

Sobotnia manifestacja KOD udowodniła nie tylko, że udało mu się złapać „drugi oddech”, ale też że otwiera się on na postulaty spoza typowo liberalno–demokratycznej agendy. To szansa, której lewica i aktywiści społeczni nie powinni lekceważyć.  

ilustr.: Monika Grubizna / http://longmuzzle.com/

ilustr.: Monika Grubizna / http://longmuzzle.com/


 
Wbrew temu, co pisał ostatnio na łamach „Kultury Liberalnej” Wojciech Engelking, nie wszyscy młodzi ludzie uważają, że nie ma żadnego powodu, aby uczestniczyć w marszach w obronie państwa prawa w Polsce. Wybrałem się w sobotę na demonstrację KOD-u. Nie czyniłem tego z wielkim przekonaniem. Wiele wypowiedzi osób związanych z Komitetem, w tym i jego szefa Mateusza Kijowskiego, wzbudzało we mnie mieszane uczucia. W działania tej organizacji wkradł się pewien chaos i niekompetencja. Można było również odnieść wrażenie, że swoimi postulatami, retoryką i symboliką zbliża się do (neo)liberalnej opozycji spod znaku Ryszarda Petru, Tomasza Lisa i Witolda Gadomskiego.
Dodatkowo potencjał mobilizacyjny ruchu zdawał się ostatnio wyczerpywać. Nie da się ukryć, że styczniowy wiec w obronie mediów i marsz „W obronie Twojej wolności” frekwencyjnie znacznie odbiegały od grudniowych manifestacji bezpośrednio po „zamachu na Trybunał”. W związku z tym szedłem na marsz raczej z poczucia obowiązku niż w przypływie patriotycznego entuzjazmu. Oczyma wyobraźni widziałem już tysięczną garstkę osób przechodzących przez półpusty Most Poniatowskiego, uszami wyobraźni słyszałem rechot posłów rządzącej koalicji mówiących o „słomianym zapale” przeciwników „dobrej zmiany” i „stopniowym wygaszaniu niezdrowej histerii”.
Tymczasem w trakcie marszu doznałem kilku bardzo pozytywnych zaskoczeń.
Bezprecedensowa mobilizacja
Przede wszystkim: frekwencja. Nie ma sensu wdawać się w spekulacje, czy uczestników było czterdzieści, pięćdziesiąt czy osiemdziesiąt tysięcy. Tego nikt z całą pewnością nie dowiedzie. Na pewno między bajki można włożyć opowieści rządowych mediów o półpustym placu Piłsudskiego ilustrowane zdjęciami z momentu, w którym manifestanci rozchodzili się już do domów. Z pełnym przekonaniem można powiedzieć, że KOD udowodnił, że nie stracił na trwałe zdolności mobilizacyjnych, a wręcz przeciwnie – zdaje się łapać „drugi oddech”. Wszelkie pogłoski o jego śmierci były, cytując klasyka, mocno przesadzone. Fakt, iż bez żadnego silnego bodźca (od uchwalenia ostatniej „ustrojowej” ustawy mija już miesiąc, a niedawno rząd zajmował się raczej przyjemnymi kwestiami socjalnymi) na ulice w manifestacji przeciwko całokształtowi działań rządzących wychodzi kilkadziesiąt tysięcy osób, jest już naprawdę poważnym zagadnieniem do opracowania przez socjologów. Zwłaszcza w kraju, w którym za oczywiste przyjmuje się niski kapitał społeczny i słabo rozwinięty instynkt obywatelski.
Oprócz tego – oczywiście tu margines błędu jest największy – choć trzon protestu z pewnością stanowiła warszawska klasa średnia, to gołym okiem można było dostrzec ludzi, o których można by powiedzieć wszystko, tylko nie to, że są aktualnymi lub emerytowanymi „białymi kołnierzykami” ze stołecznych wieżowców i urzędów. Baza społeczna się poszerzyła.
„Solidarność, solidarność”
Dużą nadzieję budzi też ewolucja głoszonych przez KOD haseł. Coraz mniej jest tego, co najbardziej raziło osoby z lewicową wrażliwością i nastawione krytycznie także do poprzednich ekip rządowych. Zdecydowanie rzadziej skandowano prostackie i histeryczne „twardo antypisowskie” hasła o „Kaczorze dyktatorze” i tym podobnych. Mniej było personalnych ataków na przedstawicieli obozu władzy, a więcej haseł pozytywnych („Wolność, równość, konstytucja”, „Państwo prawa, ważna sprawa” albo po prostu „Solidarność, solidarność”). W mądry sposób rozwiązano również „sprawę Lecha Wałęsy”. Nikt oficjalnie nie odnosił się do meandrów afery teczkowej. Na początku marszu odczytano list byłego prezydenta, a docierających na plac Piłsudskiego uczestników witało jego fantastycznie napisane przemówienie z Kongresu w 1990 roku. Nikt go oficjalnie nie oskarżał, ale nikt też nie rozgrzeszał, doceniono natomiast jego bezsprzeczne zasługi dla naszego kraju. Inna sprawa, że wielu demonstrantów samodzielnie podejmowało sprawę Wałęsy, co pokazuje, że odbiła się ona mocnym echem zwłaszcza wśród ludzi zaangażowanych w przemiany lat 80. i 90.
Niezwykle pozytywnym zaskoczeniem był również kończący manifestację cykl przemówień. W przeciwieństwie do wiecu pod Stadionem Narodowym, gdzie mówili dość przewidywalnie, chaotycznie i nudno liderzy sejmowej opozycji (Schetyna zaspanym głosem apelujący o to, aby „na początku zacząć od tego, że…”, Petru z patosem podkreślający konieczność „wspólnego działania” i Nowacka powołująca się na dziesięć wielkich wartości w każdym zdaniu), w kulminacyjnym momencie oddano głos przedstawicielom mniejszych środowisk. Zaczął fiński europoseł Zielonych, który doskonałą angielszczyzną podkreślał z jednej strony fakt, że walka w Polsce idzie o utrzymanie europejskich wartości takich jak rządy prawa i wolność słowa, z drugiej zaś, ku zaskoczeniu i wyraźnemu zadowoleniu tłumu, wspomniał o tym, że konieczne jest wejście na ścieżkę „bardziej zrównoważonego rozwoju, z którego korzystać mogą nie tylko najsilniejsi i najbogatsi”.
Nieświęta transformacja
Po przedstawicielu Zielonych europejskich przyszedł czas na… współprzewodniczących polskiej Partii Zielonych, Małgorzatę Tracz i Marka Kossakowskiego. Mówiąc szczerze, ich przemówienie napełniło mnie pewnym niepokojem. W niezbyt dopracowanej, sztucznej formie niby–spontanicznego dialogu rodem z licealnej akademii*, nazbyt często podkreślając zalety swojego ugrupowania, przeprowadzili mocną (w wielu miejscach bardzo słuszną) krytykę III RP jako państwa wykluczającego i niesprawiedliwego. Niestety, nie zrównoważyli jej dostatecznie mocną krytyką rządów PiS, zupełnie nie trafiając w nastroje zgromadzonych. Wstrzymałem oddech. Można było odnieść wrażenie, że przewodniczący Zielonych właśnie skompromitowali, a przynajmniej bardzo utrudnili, możliwość przebicia się haseł socjalnych w narracji KOD-u.
Na szczęście chwilę później głos zabrał przywódca górniczego strajku w Jastrzębiu w 1980 roku, zwracając uwagę na to, że ludzie mieszkający „daleko od centrum”, pochodzący z marginalizowanych grup społecznych, znacznie łatwiej dają się złapać na nacjonalistyczną retorykę i „macki nowej władzy”, gdyż nie czuli się dobrze pod poprzednimi rządami. Najdobitniej rzecz ujął jednak Jacek Kleyff, który charakterystycznym dla siebie tonem stwierdził, że musimy zrobić wszystko, aby wesprzeć tych, „którzy się nie załapali” do korzyści z transformacji. Podał przykład swojego serdecznego przyjaciela Jana Kelusa, który „jest po drugiej stronie” (czytaj: popiera obecny rząd), mieszka na Mazurach i pomaga „pani Malwinie jeździć 50 kilometrów do okulisty” (czytaj: widzi niedostatki naszego państwa i jego winę wobec niektórych obywateli). Zaapelował, aby każdy z uczestników manifestacji postarał się znaleźć choć jednego człowieka, któremu nie powiodło się w III RP i spróbował mu na swój sposób pomóc.
Można tej myśli zarzucić protekcjonalizm i naiwność. Można narzekać, że nikt nie proponował „rozwiązań systemowych”. Nie sposób jednak odmówić uznania dla faktu, że na manifestacjach KOD-u pojawiają się coraz częściej hasła wykraczające poza stricte liberalnie rozumianą wolność i demokrację. Trzeba wyrazić uznanie dla liderów Komitetu. Są otwarci na różne poglądy i starają się wejść głębiej w analizę przyczyn obecnego stanu rzeczy. I tu pojawia się pole działania dla środowisk lewicowych i społecznie zaangażowanych, toczących „walki o demokracje” od wielu lat na różnych płaszczyznach naszego życia społecznego.
Warto dostrzec tę wyciągniętą dłoń od organizacji, która osiągnęła trwałą zdolność mobilizacyjną na poziomie, o którym można było do niedawna tylko pomarzyć. Zamiast oburzać się na denerwujące nas elementy demonstracji lepiej zadbać, aby sprawy dla nas istotne, wiele razy poruszane między innymi na tych łamach, takie jak prawa pracownicze, demokratyczne zarządzanie przedsiębiorstwami, niedostatecznie rozwinięta pomoc socjalna, mechanizmy ekonomiczne wtrącające ludzi w trwałe i dziedziczone bezrobocie, lepiej wybrzmiewały wśród innych obecnych na marszach KOD haseł. Czy wyprzemy z nich Ryszarda Petru? Nie sądzę. Ale nie o to chyba chodzi. Komitet wydaje się nabierać cech szerokiej platformy organizacyjnej i wymiany myśli dla ludzi głęboko zaniepokojonych obecnym biegiem wydarzeń. Nie można wymagać aby głosił jednoznaczny program polityczny. Warto natomiast i trzeba jego sympatykom pokazać w przyjazny sposób, że diagnozy sytuacji i rozwiązania proponowane przez neoliberałów nie są jedynymi słusznymi. A być może, niech mi będzie wolno pomarzyć, w następnych wyborach oprócz opozycji liberalnej wyrośnie też porządna socjaldemokracja. Taka okazja może się już nigdy nie powtórzyć.
 
*licentia poetica Borys Jastrzębski
 
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×