fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Katolik może być człowiekiem lewicy

Dla środowiska Magazynu Kontakt teologia wyzwolenia stanowi oczywisty punkt odniesienia. Łączy ona krytykę społeczną z praktyką życia, a w centrum życia chrześcijańskiego stawia ubogich z ich wielowymiarowym wykluczeniem. Nie zachęca do tego, by litościwie im pomagać, lecz by być pośród nich, dostarczając im narzędzi, dzięki którym mogą być aktorami, a nie widzami procesu swojego wyzwolenia. Kładzie wreszcie nacisk na to, że choć ostateczne wyzwolenie nas wszystkich będzie dziełem samego Boga, to zbawienie zaczyna się już tutaj, na ziemi

ilustr.: Tomasz Obiński

ilustr.: Tomasz Obiński


Przedrukowujemy wywiad Marcina Dzierżanowskiego z naszym naczelnym, Miszą Tomaszewskim, który ukazał się niedawno w tygodniku „Wprost”. Zapraszamy do lektury!
MARCIN DZIERŻANOWSKI: Czy katolik może być lewicowcem?
MISZA TOMASZEWSKI: Myślę, że katolik może być człowiekiem lewicy, podobnie zresztą jak – w pewnych przynajmniej granicach – może on być człowiekiem prawicy. Przede wszystkim powinien on być jednak człowiekiem Ewangelii. W końcu lewicowość i prawicowość to konstrukty zbudowane na motywach wybranych wątków tradycji chrześcijańskiej, w jakimś sensie ją upraszczające. Katolicka nauka społeczna ma swoje różne interpretacje, ale jej solidarystyczny mainstream, głoszony przez kolejnych papieży, wydaje mi się zdecydowanie bliższy ideałom społecznej lewicy niż liberalnej prawicy. U swoich początków bywała ono mocno paternalistyczna. Widać jednak, że z czasem bardziej radykalne eksperymenty, takie jak teologia wyzwolenia czy wcześniej jeszcze eksperyment księży-robotników – ale także wpływ lewicy, tak dobrze opisany przez Bohdana Cywińskiego w „Rodowodach niepokornych” – zmieniały jej oblicze w kierunku solidarności z ubogimi, a nie tylko pomagania im.
Jan Paweł II uchodził za papieża, który ostatecznie pogodził katolicyzm z kapitalizmem.
To długa historia. Jan Paweł II jest autorem trzech encyklik społecznych. Ostatnia spośród nich, zatytułowana „Centesimus annus”, rzeczywiście przypadła do gustu chrześcijańskim liberałom. Jeśli powołują się dziś oni na katolicką naukę społeczną, to najpewniej na ten właśnie dokument. Późniejsze wypowiedzi Benedykta XVI i Franciszka postrzegane są przez nich jako degeneracja myśli, która znalazła swój najdoskonalszy wyraz właśnie w „Centesimus annus”. Dwie wcześniejsze encykliki Jana Pawła II, które podejmowały czytelny dialog z myślą lewicową, stają się w ten sposób ogniwami teleologicznego procesu, zmierzającego do katolicko-społecznego „końca historii”, w którym Karol Wojtyła, ostatecznie rehabilituje liberalizm. Ale przecież nawet w „Centesimus annus” prawo własności pozostaje podporządkowane chrześcijańskiej zasadzie powszechnego przeznaczenia dóbr. Kiedy zaś papież pisze o strukturach grzechu, nie ma na myśli jedynie rozrośniętej biurokracji, ale również sytuacje generowane przez „system, w którym wolność gospodarcza nie jest ujęta w ramy systemu prawnego”. Zresztą, wbrew rozpowszechnionym przekonaniom, encyklika „Centesimus annus” nie była ostatnim słowem Jana Pawła II w jego dialogu z kapitalizmem. Niejedna spośród późniejszych wypowiedzi papieża na tematy społeczne mogłaby przyprawić katolickich liberałów o przyspieszone bycie serca… Inna sprawa to kontekst kulturowy, z którego polski papież wyszedł. Jego polemika z teologami wyzwolenia – niejednoznaczna, choć poparta krytyką sformułowaną przez kardynała Ratzingera i sankcjami nałożonymi na niektórych z nich – wynikała stąd, że z punktu widzenia Jana Pawła II największym zagrożeniem dla chrześcijaństwa był ateistyczny komunizm.
A nie był?
No właśnie, to zależy od kontekstu. W kontekście latynoamerykańskim marksizm wcale nie szedł w parze z ateizmem, a zagrożenie stanowił raczej imperialistyczny kapitalizm i represje ze strony prawicowych junt wojskowych, które dokonywały krwawych zamachów stanu i opłakanych w skutkach reform gospodarczych. Problem polegał jednak na tym, że Pinochet i jemu podobni dyktatorzy na poziomie deklaracji byli tzw. „dobrymi katolikami”, którzy wiedli przykładne życie rodzinne i bronili Kościoła przed zagrożeniem ze strony komunistów. W imię walki z tym zagrożeniem, prowadzonej w imię doktryny bezpieczeństwa narodowego, torturowano i mordowano tysiące obywateli rządzonych przez nich państw, w tym również zaangażowanych społecznie chrześcijan. Kilka lat temu pewien prawicowy publicysta w Polsce doszedł do wniosku, że Pinochet „powinien być w niemal każdym podręczniku historii czy politologii przedstawiany jako wzór”. Ostatnio zaś inny napisał, że beatyfikowany przez Franciszka arcybiskup Romero, który został zamordowany na polecenie reżimu rządzącego Salwadorem (choć z teologią wyzwolenia nie miał wiele wspólnego), „zginął za społeczno-polityczną ideologię, której służył, nie zaś za sprawę Bożą i wiarę katolicką”. Te wypowiedzi mówią trochę o kontekście, w którym poruszają się polscy katolicy.
Na ile prawdziwe jest twierdzenie, że teologia wyzwolenia została zduszona przez Jana Pawła II?
Jan Paweł II był uczulony na polityczne zaangażowanie księży, choć zapewne łatwiej akceptował je w odniesieniu do realiów polskich z księdzem Jerzym Popiełuszką niż latynoamerykańskich z teologami wyzwolenia. Z całą pewnością teologia wyzwolenia ucierpiała bardzo na autoryzowanych przez niego zmianach personalnych. Nominowano zachowawczych hierarchów, marginalizując wpływy tych bardziej progresywnych, na przykład arcybiskupa Héldera Câmary. Dzielono „trudne” diecezje, na przykład Sao Paulo kardynała Paolo Evaristo Arnsa. Teologowie wyzwolenia bywali wzywani do Watykanu, ale decyzje w ich sprawach zapadały rzadko, a jeśli już, to raczej nie w związku z zarzutami dotyczącymi samej teologii wyzwolenia. Nie da się jednak ukryć, że ferment w Ameryce Łacińskiej został znacząco osłabiony. Teologia wyzwolenia przetrwała do naszych czasów, choć już nie w tak spektakularnej formie. Najważniejsze jej idee – takie jak preferencyjna opcja na rzecz ubogich czy koncepcja struktur grzechu – stały się jednak częścią społecznego nauczania Kościoła.
Choć bycie wierzącym katolikiem, a jednocześnie człowiekiem lewicy nad Wisłą w powszechnym odbiorze się wyklucza, wy nie ukrywacie, że jesteście lewicą. W dodatku powołujecie się na demonizowaną nad Wisłą teologię wyzwolenia.
Dla środowiska Magazynu Kontakt teologia wyzwolenia stanowi oczywisty punkt odniesienia. Łączy ona krytykę społeczną z praktyką życia, a w centrum życia chrześcijańskiego stawia ubogich z ich wielowymiarowym wykluczeniem. Nie zachęca do tego, by litościwie im pomagać, lecz by być pośród nich, dostarczając im narzędzi, dzięki którym mogą być aktorami, a nie widzami procesu swojego wyzwolenia. Kładzie wreszcie nacisk na to, że choć ostateczne wyzwolenie nas wszystkich będzie dziełem samego Boga, to zbawienie zaczyna się już tutaj, na ziemi. My zaś możemy stać się jego współpracownikami, przyczyniając się do osłabienia społecznych i ekonomicznych struktur grzechu.
 Czy te idee rodem z Ameryki Łacińskiej da się przeszczepić na grunt europejski?
Myślę, że tak. Bo choć teologia wyzwolenia zrodziła się z doświadczenia nędzy i opresji na innym kontynencie – co nie pozostaje bez znaczenia, kontynencie z przeszłością kolonialną – to znaczna część aparatu pojęciowego, przy pomocy którego została opracowana, pochodziła z europejskich uniwersytetów, na których studiowali latynoamerykańscy księża.
Mówimy głównie o XX wieku. Ale w historii Kościoła chyba zawsze istniało coś, co można by dziś nazwać „myśleniem lewicowym”…
„Lewicowe” myślenie i działanie w Kościele nie jest na pewno wynalazkiem XX wieku. Dokumenty katolickiej nauki społecznej datuje się od ostatniej dekady XIX wieku, a samo słowo „lewica” – od rewolucji francuskiej. Ale lewicowość jest tylko nazwą pewnego sposobu spojrzenia na człowieka, przede wszystkim ubogiego, i wynikającego z tej optyki postulowania środków zaradczych. Mówiąc bardzo oględnie, chodzi o sprawiedliwość raczej niż o charytatywność. Już w IV wieku święty Jan Chryzostom, którego w swojej adhortacji cytował papież Franciszek, pisał: „Chcesz uczcić Ciało Chrystusa? Nie pozwól, by było przedmiotem pogardy w Jego członkach, to jest w ubogich, pozbawionych odzienia, by się okryć. Nie oddawaj mu czci tu w kościele przez jedwabne zasłony, podczas gdy na zewnątrz zaniedbujesz Go, gdy cierpi zimno i nagość… Jakiż pożytek może mieć Chrystus z tego, że stół ofiarny pełny jest złotych naczyń, gdy potem umiera z głodu w osobie biedaka. Najpierw nakarm zgłodniałego, a dopiero potem ozdabiaj ołtarz tym, co pozostanie”. Możemy też oczywiście sięgać do licznych fragmentów Biblii, tak jak robili to teologowie wyzwolenia.
Dużą obawą wielu konserwatywnym katolików jest to, że lewicowość społeczna prędzej czy później nie pociąga za sobą lewicowość w sferze obyczajowej. Co o tym myślisz?
Jestem przeciwnikiem wprowadzania ostrego podziału na to, co wśród postulatów lewicowych społeczne, i to, co kulturowe. Wykluczenie kulturowe, dotykające na przykład kobiet lub osób żyjących w związkach jednopłciowych, ma również swoje brutalnie ekonomiczne oblicze. Choć oczywiście można różnie rozkładać akcenty i my jako redakcja to właśnie robimy, koncentrując się na problematyce społeczno-ekonomicznej. Myślę, że lewicowość i prawicowość, również „lewicowość” i „prawicowość” chrześcijańska, u swoich podstaw stanowią projekty antropologiczne. Człowiek lewicy kładzie większy nacisk na ludzkie uwarunkowanie i na związaną z nim solidarność, człowiek prawicy – na ludzką wolność i wynikającą z niej indywidualną odpowiedzialność za to, kim się jest. Zastrzegam, że bardzo w tej chwili upraszczam. Przekonanie o uwarunkowaniu społecznym czy ekonomicznym często będzie wiązało się z przekonaniem o uwarunkowaniu kulturowym. Postulatom równościowym na gruncie społecznym często towarzyszyć będą postulaty równościowe w sensie kulturowym. Nie jest to jednak reguła. Ani na lewicy, ani – tym bardziej – na prawicy, której mianem zbiorczo określamy niekiedy konserwatystów i liberałów. Chrześcijanie uważający się za ludzi lewicy konfrontują ponadto swoje poglądy z tradycją biblijną i nauczaniem Kościoła, który w tej akurat kwestii – w odróżnieniu od kwestii społecznej – sytuuje się po konserwatywnej stronie sporu.
W Polsce nie mamy wielkiej tradycji lewicowego chrześcijaństwa. Wy jesteście praktycznie jedyni, może poza „Więzią”, która jednak ze swoją dawną lewicowością sprzed pół wieku niewiele ma już wspólnego.
Nie lekceważyłbym tradycji więziowej, która nie jest samą tylko tradycją, nawet jeśli nie pali się tak rewolucyjnym jak niegdyś płomieniem. Dzisiaj budzi się ona na nowo, nie tylko w „Więzi”, ale i w innych środowiskach. Ale masz rację, jako jedyni określiliśmy się tak jednoznacznie. Inspiracji nam nie brakuje: Joseph Wresinski we Francji, Dorothy Day w Stanach Zjednoczonych, a w Polsce chociażby Jan Zieja… Nawiązujemy lub będziemy nawiązywać kontakty ze środowiskami, które kontynuują ich pracę, takimi jak ATD Czwarty Świat czy The Catholic Worker, ale to bardzo powolny proces.
Pontyfikat Franciszka wam pomaga?
Pontyfikat Franciszka z katolewicowego punktu widzenia zdecydowanie robi różnicę. Nie żeby mówił coś zupełnie nowego, jeśli chodzi o katolicką naukę społeczną. Sam to zresztą podkreśla. Mówi jednak w nowy sposób, inaczej rozkładając akcenty. Jednym motywów przewodnich jego nauczania jest skandal ubóstwa i związane z nim obowiązki człowieka, chrześcijanina i Kościoła. Myślę, że jego optyka – również ze względu na latynoamerykańskie zaplecze kulturowe – bliska jest optyce teologów wyzwolenia. Papież krytykuje ekonomiczne struktury ucisku, czego nie mogą wybaczyć mu polscy i amerykańscy neokonserwatyści, ale też wzywa każdą i każdego do tego, żeby wyruszyć na peryferia naszych dzielnic i naszych miast – do ludzi dotkniętych samotnością, bezrobociem i bezdomnością. Jedno i drugie jest ważne. Przemiana serc, nazywana przez Franciszka „rewolucją współczucia”, potrzebuje przemiany struktur i na odwrót. Tradycyjne motywy chrześcijańskich sporów w Europie, takie jak laicyzacja i celibat, zeszły podczas tego pontyfikatu na drugi plan. Zwróciłbym uwagę jeszcze na to, że za sprawą Franciszka Kościół stał się w ostatnim czasie liderem opinii w europejskim sporze o przyjmowanie imigrantów i uchodźców. To duża rzecz.
Co, Waszym zdaniem, Franciszek mógłby powiedzieć polskiemu Kościołowi?
Wyczuwam podstęp (śmiech). Szczerze mówiąc, nie lubię, kiedy robi się z Franciszka narzędzie do okładania po głowach polskich biskupów. Na pewno nie pomaga im to oswoić się z tym pontyfikatem, co i tak dla większości z nich nie jest chyba łatwe. Myślę, że zmiany tak czy inaczej nastąpią. Byłoby dobrze, gdyby – w miarę możliwości – nie było one zmianami „przeciwko” konserwatywnym biskupom lub konserwatywnemu społeczeństwu. W konserwatywnym myśleniu o wspólnocie jest sporo pułapek, związanych na przykład z opresyjnością takich wspólnot – w spektakularny sposób ujawnia się to w dyskusji o przyjmowaniu uchodźców z Bliskiego Wschodu – ale jest też zrozumienie dla zagubionej przez liberałów społecznej natury człowieka. Z kolei liberalny entuzjazm dla zmian wprowadzanych przez Franciszka wydaje mi się mocno instrumentalizować jego nauczanie. Na pewno byłoby dobrze, gdyby ten pontyfikat uwrażliwił nasze społeczeństwo i nasz Kościół na problem ubóstwa i wykluczenia, który od dwudziestu pięciu lat skutecznie zamiatamy pod dywan.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×