fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Istota sporu

W tym sporze zawsze stanę więc po stronie stawiających pytania i poszukujących na nie odpowiedzi. Nie zgodzę się z tymi, którzy odpowiadać będą chcieli za pomocą zlepka cytatów, choćby z najświątobliwszego źródła. Będę bronił ojca Oszajcy, mimo że z częścią jego słów się wyraźnie nie zgadzam.

ilustr.: Kuba Mazurkiewicz


 
Niecały miesiąc temu opublikowaliśmy na naszej stronie wywiad z ojcem Wacławem Oszajcą SJ. Nie miejsce i czas, by przytaczać jego treść. Wszak nie będzie dla nikogo zaskakującą informacja, że część odpowiedzi naszego Rozmówcy można uznać za kontrowersyjną. Ojciec Oszajca nie od dziś zwykł podążać w swej refleksji nieoczywistymi ścieżkami (niektórzy nazywają to „herezją”), zadawać zaskakujące pytania (określane również „sianiem zamętu”) czy zadawać do namysłu tematy dla wielu niedyskutowalne (są i tacy, którzy dostrzegają w tym „milczącą schizmę”). Rozmowy z ojcem Oszajcą są więc zwykle lekturami bardzo interesującymi. Nie mniej ciekawe jest jednak obserwowanie reakcji, jakie wywołują. Dyskusja wokół wspomnianego wywiadu po raz kolejny uwydatniła zjawisko znacznie donioślejsze, niż intelektualna odwaga jezuity – wyraźne pęknięcie w Kościele powszechnym. Pęknięcie, które swoje źródło ma dużo głębiej, niż mogłoby się wydawać.
Paul Tillich przekonywał, że istotna linia podziału nie biegnie między ateistami a ludźmi wierzącymi, tylko między tymi, których Bóg pozostawia obojętnymi, i tymi, których temat Absolutu dotyka egzystencjalnie. W uproszczeniu można powiedzieć, że po jednej stronie „barykady” znajdują się zatem konwencjonalni chrześcijanie i dogmatyczni ateiści, po drugiej poszukujący i zmagający się – zarówno wierzący, jak i niewierzący.
Model Tillicha można rozszerzyć także na inne płaszczyzny. Sytuacja wygląda bowiem podobnie w obrębie samego Kościoła odnośnie akceptacji jego doktryny. Podział, jaki dotyka Kościół, w swej istocie nie dotyczy tego, czy dany wierny akceptuje w całości lub tylko w części nauczanie Watykanu i w jakich kwestiach formułuje wątpliwości. Kościół, w ramach pęknięcia dużo istotniejszego, dzieli się na tych, którzy swoje opinie formułują bezkrytycznie (niezależnie od tego, czy optują za daleko idącą reformą, czy też każdą dyskusją ucinają niepodważalnym w ich opinii argumentem: „tak uczy Kościół”) oraz tych, którzy dla wszystkiego, co podpowiada im zarówno Kościół, jak również ich własne sumienie, szukają mocnego uzasadnienia, na przysłowiową wiarę przyjmując jedynie dogmaty. Na tych, którzy na propozycję choćby najmniejszej zmiany reagują krzykiem lub chcą zmieniać wszystko bez namysłu, oraz, z drugiej strony, tych, którzy wiedzą i akceptują, że i Kościół się już zmieniał, i świat ewoluuje, ale wszelkich reform należy dokonywać z olbrzymią ostrożnością.
 
Bitwa na encykliki
Gdy bowiem broni się nauki Kościoła, warto nie ograniczać się do sztandarów z napisem: „Znamy pełnię prawdy”. Gdy bowiem formułuje się wątpliwości dotyczące nauczania Magisterium, to nie po to, by Kościół zdyskredytować czy zaatakować. W podstawowej materii spór nie dotyczy więc poglądów, a kwestii otwartości na dyskusję. Przy podobnym podziale, co może w pierwszej chwili zaskakiwać, po tej samej stronie sporu sytuują się zarówno Benedykt XVI, jak i kardynał Carlo Maria Martini, ksiądz Wacław Hryniewicz i kardynał Stefan Wyszyński, ojciec Wacław Oszajca i ojciec Dariusz Kowalczyk. Po drugiej stronie sporu, po której również nie brakuje znaczących nazwisk, przynajmniej za sprawą swojego tekstu, postawił się choćby Dawid Gospodarek, który w swojej mocnej krytyce rzeczonego wywiadu prawie w stu procentach swoją argumentację ograniczył do zbioru cytatów z dokumentów kościelnych. Nie o taką dyskusję powinno nam chodzić.
Łatwo ograniczyć się do rozmowy, w której każdego, kto ośmieli się sformułować pytanie czy wątpliwość, okładać będziemy pałką encyklik i cytatów z papieskich wypowiedzi. Taka dyskusja nie posiada jednak ani intelektualnego ładunku, ani rzeczywistej wartości. Ze zgrozą przeczytałem pod wywiadem komentarz podpisany przez Lerkuza, którego część pozwolę sobie zacytować w całości: „Samo zastanawianie się i publiczne o tym pisanie budzi zamęt i dopuszcza w głowach wiernych myśli zupełnie sprzeczne z nauczaniem Kościoła w tych kwestiach. Kapłan powinien nauczać jednomyślnie z Magisterium, a nie szerzyć własne, sprzeczne z normami Kościoła poglądy”. Ze zgrozą, bo, gdyby przyjąć podobną interpretację za obowiązującą, musielibyśmy magisterialną pałką uderzyć po głowie nie tylko tak wybitne postaci współczesnego katolicyzmu, jak wspomniany już kardynał Carlo Maria Martini, ksiądz Tomas Halik czy nowy szef Kongregacji Nauki Wiary, arcybiskup Gerhard Ludwig Müller, ale przyłożyć nią należałoby również Franciszkowi z Asyżu (dziś świętemu) lub kardynałowi Newmanowi (dziś błogosławionemu).
Nie należy bowiem zapominać przede wszystkim o tym, że ojciec Oszajca swoich propozycji i pomysłów nie wprowadza w życie. Wystarczy udać się na jedną ze sprawowanych przez ojca Wacława liturgię, by zobaczyć, jak dalece jest ona zgodna z wszelkimi kościelnymi wytycznymi, jak jest piękna i głęboko przeżywana – również przez celebransa. Bardzo polecam to wszystkim tym, którzy uparcie zarzucają ojcu Oszajcy nieposłuszeństwo – co niedziela, godzina 21 w kościele przy Rakowieckiej w Warszawie.
 
Grzech bałwochwalstwa
Bo ojciec Oszajca zadaje pytania, wobec których trudno przejść obojętnie. Gdy pierwszy raz przeczytałem jego propozycję, by ksiądz mógł odprawiać mszę w garniturze lub w stroju turystycznym, zacząłem się zastanawiać, czy umiałbym dobrze przeżyć taką liturgię. Uczestniczyłem już w mszach odprawianych na stole bilardowym czy zwykłym kuchennym stoliku. Podobne msze przez lata odprawiał, za zgodą, tak często przywoływanego w komentarzach do wywiadu, Prymasa Wyszyńskiego, w swoim pokoiku ksiądz Bronisław Bozowski. Nikt, na długo przed Vaticanum Secundum, nie kwestionował ważności mszy sprawowanych w obozowych drelichach podczas II wojny światowej czy chłopskich ubraniach przez księży w Meksyku podczas okrutnych prześladowań chrześcijan w latach 30. XX wieku. Oczywiście, wyjątkowe okoliczności pozwalają na czasowe odejście od liturgicznych przepisów, ale samymi okolicznościami nie sposób wytłumaczyć, dlaczego msza odprawiona w łachmanach może być tak samo ważna, jak uroczysta liturgia w katedrze pod przewodnictwem papieża. Nie okoliczności decydują o istocie mszy. O niej zawsze decyduje obecność Chrystusa na Eucharystycznym stole, na którym, za każdym razem, dokonuje się to samo zmieniające świat Wydarzenie. A wobec takiego Wydarzenia wszystko, również jego oprawa, musi być wtórne. Gdyby było inaczej, zgrzeszylibyśmy przeciw pierwszemu przykazaniu.
Nie znaczy to absolutnie, że liturgia nie jest istotna. Nie znaczy to, że Tradycję należy odrzucić w ciemny kąt. Oznacza to tylko zgodę na to, że Kościół niekiedy, by skutecznie zmieniać świat, musi zmienić również siebie i swoją niedotyczącą istoty powierzchowność. Dokonało się to choćby na Soborze Watykańskim II. O tym między innymi mówił błogosławiony kardynał Newman tworząc formułę „Kościoła lepiej poinformowanego”. W sporze dotyczącym otwartości na dyskusję, zawsze stanę więc po stronie stawiających pytania i poszukujących na nie odpowiedzi. Nie zgodzę się z tymi, którzy odpowiadać będą chcieli za pomocą zlepka cytatów, choćby z najświątobliwszego źródła, przede wszystkim zaś nie stanę po stronie tych, którzy będą pisać, że w słowach „znanego jezuity nie ma nic, co świadczyłoby o tym, iż jest on katolikiem”. Wykluczać zawsze jest najłatwiej. Stanę w tym sporze po stronie ojca Oszajcy, mimo że z częścią jego słów się nie zgadzam, a nie Dawida Gospodarka.
Bo chociaż dziś nie umiem jeszcze odpowiedzieć na pytanie, czy samemu umiałbym przeżywać podobną mszę w sposób należyty, to ja również wyobrażam sobie Eucharystię, w której przy ołtarzu staje ksiądz w porządnym garniturze lub stroju turystycznym. Co więcej, wyobrażam sobie, że w tym samym czasie, w innym miejscu odbywa się długa liturgia w rycie trydenckim, przecznicę dalej w swoim pokoju ksiądz odprawia mszę dla kilku przyjaciół na kuchennym stole, a w sąsiedniej parafii celebrowana jest uroczysta liturgia pod przewodnictwem biskupa.
 
Wołając o katechizację
Łatwo mi zarzucić w tym miejscu zgodę na „widzimisię” kapłana, kompletny bałagan liturgiczny i sianie zamętu w głowach wiernych. Poczyńmy zatem dwa zastrzeżenia. Pierwsze brzmi: wyobrażam sobie to wszystko pod jednym warunkiem – zgody Kościoła powszechnego. Do czasu, gdy nie zostanie ona wydana, nie chciałbym uczestniczyć w podobnej mszy, gdyż jedność z moim Kościołem i posłuszeństwo uważam za istotną wartość (podejrzewam, że ojciec Oszajca może myśleć podobnie). Drugie zastrzeżenie, nie mniej ważne, dotyczy edukacji. Tak, jak większość krytycznie komentujących omawiany wywiad, uważam, że porządna liturgiczna katechizacja jest produktem pierwszej potrzeby. Wyprowadzam z tego jednak zupełnie odmienne prognozy.
Intuicja podpowiada mi bowiem, że karkołomnie mylą się ci, którzy sądzą, że po przeprowadzeniu rzeczonej katechizacji lud Boży przestanie poszukiwać nowych sposobów przeżywania liturgii. Wręcz przeciwnie. Dopiero prawdziwie rozumiejąc istotę i najgłębszy sens liturgii, można uczciwie rozpocząć poszukiwania pozwalające dotrzeć do miejsc i form, które, nie zabijając Tajemnicy, pozwolą osiągnąć ją inną, ale wciąż dopuszczalną i piękną drogą. To właśnie zdaje się, na podstawie swej olbrzymiej wiedzy, czynić ojciec Oszajca. Jeśli ktoś chce, by ludzie ślepo i bez pytań akceptowali obecny kształt liturgii, nie formułując wątpliwości i nie szukając nowych dróg, niech lepiej nie namawia do szerokiej liturgicznej katechezy. Zawiedzie się. Gdy człowiek więcej wie, więcej również pyta. Namawiam więc do podjęcia tego wielkiego wysiłku wierząc, że gdy zbliżymy się do istoty liturgii, będziemy mogli poszukiwać, wreszcie bez zagrożenia!, takich form jej przeżywania, w których najlepiej się odnajdziemy. Nie chciałbym zatem dziś zobaczyć księdza w garniturze przy ołtarzu. Ale sądzę, że ci, którzy w imię kiepsko rozumianej ciągłości Tradycji nie wyobrażają sobie takiego widoku również za kilkanaście czy kilkadziesiąt lat, cierpią nie tylko na nieszczególnie bujną fantazję, ale sytuują się po drugiej stronie sporu dużo istotniejszego niż ten dotyczący tego, czy już dziś chcielibyśmy spotkać kapłana odprawiającego Mszę Świętą na górskiej przełęczy w kurtce i porządnych turystycznych spodniach.
Jako puentę chciałbym przytoczyć słowa wspomnianego już arcybiskupa Müllera, nowego szefa KNW, którego poglądy i opinie mogą zaniepokoić wielu „zamkniętych na dyskusję” (polecam choćby jego wypowiedzi dotyczące teologii wyzwolenia czy statusu Kościołów protestanckich): „Nie możemy doktryny wiary po prostu mechanicznie powtarzać. Winna ona stale być powiązana z duchowym rozwojem czasu, zmianami socjologicznymi i myśleniem ludzi”. Ot, już po puencie.
 
PS W swoim tekście pozwoliłem sobie pominąć oczywiste manipulacje, które pojawiały się w komentarzach i reakcjach po wywiadzie, takie jak cytowanie książek kardynała Ratzingera i przedstawianie ich jako papieskiego nauczania czy przywoływanie fragmentu z listu kardynała Wyszyńskiego do kapłanów pisanego w całkowicie odmiennej sytuacji politycznej i społecznej.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×