fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Historia jednego franka

Armenia była dla mnie tym, czym Jerozolima dla Żyda – Ziemią Obiecaną. Czytałem wiele o tych miejscach, o Sewanie, o znajdującym się tam klasztorze, o Eczmiadzynie. Kiedy przyjechałem do Armenii, mogłem zobaczyć i dotknąć tego wszystkiego, co dotąd znałem tylko z książek. To zawsze było dla mnie niespełnione pragnienie. Nigdy nie sądziłem, że przyjadę do Armenii, a już nawet nie przyszło mi do głowy, że zostanę proboszczem w Erywaniu.

Zdjęcia: Paulina Czarnecka

28 marca 1991 roku, Wielki Czwartek. W Borysowie, mieście leżącym w północno-wschodniej Białorusi, kilkanaścioro dzieci przygotowuje się do Sakramentu Pierwszej Komunii. Trwa spowiedź. Wszystko idzie jak z płatka do momentu, gdy wychodzi na jaw, że jeden z chłopców, dwunastoletni Ernest, nie jest ochrzczony…

Siostra zakonna, ucząca chłopca religii, doznaje szoku. Zapada ogólna konsternacja. Co robić? Szybka decyzja księdza: Ernestowi zostanie udzielony chrzest tuż przed rozpoczęciem mszy, na której przystąpi do Pierwszej Komunii.

 

I

Armenia jest najstarszym chrześcijańskim krajem na świecie. To fakt. Warto jednak dodać, że Ormianie mają swój własny kościół narodowy: Ormiański Kościół Apostolski.

„Jak to? To oni nie są katolikami?”, dziwią się ludzie. Niektórzy są, ale większość nie. A tych, którzy jednak są, nazywa się w Armenii „frankami”.

 

W Imperium Osmańskim katolicy znajdowali się pod protektoratem Francuzów, ale co ciekawe określenia tego używano w odniesieniu do Ormian-katolików już znacznie wcześniej, bo w dwunastowiecznej Cylicji. Przez wieki słowo to, w ustach członków Ormiańskiego Kościoła Apostolskiego, służyło dyskredytacji ich katolickich ziomków – „Ormianinem” mógł być nazwany tylko ktoś, kto jest członkiem Kościoła narodowego.

Obecnie ta tendencja ulega zmianie i często, zamiast wskazywać różnice, podkreśla się podobieństwa pomiędzy oboma odłamami chrześcijaństwa. Zazwyczaj zwraca się przy tej okazji uwagę, że pomiędzy Kościołem Katolickim, a Kościołem Apostolskim nie ma w zasadzie różnic doktrynalnych, dzięki czemu mogą one uznawać nawzajem swoje sakramenty oraz wyznanie wiary.

Kością niezgody wciąż pozostaje dogmat o nieomylności papieża oraz uznanie jego prymatu nad Kościołem Uniwersalnym.

 

Jak zostać frankiem?

W Erywaniu opiekę duszpasterską nad „frankami” pełni pół-Ormianin, pół-Rosjanin rodem z Baku, który wcześniej nauczył się mówić po polsku, niż po ormiańsku, ksiądz Petros Yesayan.

W jego paszporcie widnieje jednak inne imię: Ernest.

Chciał być lekarzem, nauczycielem albo jubilerem, a dziś jest proboszczem największej katolickiej parafii w Armenii. Zaczęło się, jak zawsze, niewinnie. W jego przypadku od… „Niewolnicy Isaury”.

 

– Jako dziecko miałem zamiłowanie do pewnego typu różańca, który u nas nie jest modlitewny – zaczyna swoją opowieść o drodze do kapłaństwa i Armenii.

Chodzi o tasbih – nazywany również „muzułmańskim różańcem” – powszechny na całym Bliskim Wschodzie sznur modlitewny. Służy wyznawcom islamu do wychwalania przymiotów Boga. W chrześcijańskiej Armenii tasbih nie jest używany do modlitwy. Mimo to, często spotyka się tu na ulicach starszych mężczyzn, którzy – jak twierdzą dla odprężenia – przesuwają palcami paciorki.

– Kiedy mnie przyjmowali do Pionierów, poprosiłem mamę, żeby mi kupiła takie paciorki. Powiedziała wtedy: „Dziadkowie z tym chodzą, po co to tobie? Przecież ty jesteś młody chłopak”. Ale ja chciałem. Dzisiaj widzę w tym palec Boży, bo na to później zostałem kupiony.

 

Tasbih Ernesta niestety zaginął podczas przeprowadzki na Białoruś.

– Niewolnica Isaura odmawiała różaniec. Różaniec widziałem również u babci, która była znajomą mojego stryjka. Ona była katoliczką. Zapytałem ją: „A katolicy mają różaniec?”, „Tak”. No to ja pójdę do kościoła, pomyślałem, wezmę różaniec i przerobię.

W marcu 1991 roku, dzięki zaproszeniu koleżanki z klasy, Ernest trafił na lekcję religii. Poszedł raz z ciekawości. Od tego czasu chodził regularnie. Już pierwszego dnia dostał komżę i został ministrantem.

W końcu otrzymał upragniony różaniec, ale już nie próbował przerabiać go na tasbih: – Różaniec posłużył mi jako okazja i zaproszenie do tego, by stać się katolikiem.

 

II

Są w Armenii od zawsze. Były nawet w historii takie okresy, kiedy wyraźnie dominowali. Jako niezależna struktura hierarchiczna, Ormiański Kościół Katolicki, powstał jednak dopiero w połowie XVIII wieku. W 1742 papież Benedykt XIV mianował nowo wybranego arcybiskupa Aleppo – Abrahama Ardziwiana – patriarchą tych Ormian, którzy uznali zwierzchność Watykanu. Przy czym pozwolono im zachować obrządek, język i zwyczaje liturgiczne. W 1926 roku władze radzieckie postanowiły zlikwidować struktury Kościoła katolickiego w Armenii, co systematycznie wprowadzano w życie przez kilka kolejnych dekad. Ormiański Kościół Katolicki zaczął odradzać się dopiero w po rozpadzie ZSRR i proces ten trwa do dziś.

Według różnych danych, na całym świecie mieszka około 600 tysięcy Ormian-katolików, z czego w samej Armenii żyje ich obecnie około 35 proc. W stolicy ich liczbę szacuje się na około 100 tysięcy. Pozostali zamieszkują w 24 wioskach leżących na terytorium prowincji Lori.

 

Petros jest jednym z sześciu katolickich księży obrządku ormiańskiego, którzy pracują w Armenii. Oprócz niego, w Erywaniu mieszka jeszcze tylko jeden kapłan, który opiekuje się wioskami w północnej części kraju. Trzech księży – dwóch żonatych oraz jeden celibatariusz – mieszka w Giumri, jeden w Paniku. Na terytorium Republiki Górskiego Karabachu w ogóle nie ma katolickiego księdza, przyjeżdża tam raz na jakiś czas jeden z giumrijskich duchownych. W Erywaniu działa niższe seminarium duchowne – w chwili obecnej uczy się nim tylko dwóch kleryków.

Jest to zdecydowanie za mało, by zapewnić odpowiednie duszpasterstwo wiernym. W wielu wioskach nie ma kościołów, a ksiądz albo nie pojawia się w ogóle, albo bardzo rzadko. Zdarza się, że wierni przechodzą z Kościoła Katolickiego do Apostolskiego, ponieważ… nie widzą żadnej różnicy pomiędzy jednym a drugiem. Tak stało się z mieszkańcami dwóch wiosek położonych w prowincji Lori. Kościół Apostolski wybudował w jednej z nich świątynię i przysłał swoich księży. Ludzie automatycznie zaczęli do niej uczęszczać.

 

Wygnanie

Rodzina Ernesta przyjechała na Białoruś z Azerbejdżanu. Rok 1988 był to czas, w którym dla stolicy tej zakaukaskiej republiki kończyła się jedna epoka i zaczynała następna.

Współczesne Baku różni się od tego sprzed dwudziestu pięciu lat. Dziś zamieszkują je głównie Azerowie, kiedyś byli to Bakińcy. Bakińcem mógł zostać każdy, kto uważał, że jego ojczyzną jest Baku, niezależnie od tego, czy był Azerem, Żydem, Rosjaninem czy Ormianinem. Wszyscy żyli ze sobą w miarę zgodnie, zawierano mieszane małżeństwa, ludzi zaś łączyła ze sobą nie tylko wspólnota interesów, ale i przekonanie o tym, że każdy z nich ma takie samo prawo do mieszkania w tym mieście. Bakińcy mówili zazwyczaj po rosyjsku i nie byli zbytnio religijni.

 

Jednak w 1988 roku w mieście zaczęło robić się niespokojnie. W lutym w położonym 25 kilometrów od stolicy mieście Sumgait doszło do pogromu, w wyniku którego z rąk azerskich sąsiadów zginęło wielu Ormian.

Rozpoczynał się właśnie konflikt o Górski Karabach.

– Pamiętam, jak jechałem z tatą samochodem, mijaliśmy czołgi, żołnierzy azerskich z czarnymi wstęgami na głowach i z tureckimi flagami. Dla mnie, niespełna dziesięcioletniego dziecka, było to przeżycie straszne.

Ojciec Ernesta szybko zdecydował się na wyjazd. W listopadzie razem z całą rodziną byli już w drodze do białoruskiej stolicy.

 

– Któregoś dnia obudziłem się w pociągu jadącym do Mińska i spostrzegłem, że wszyscy są jacyś smutni i markotni. Zobaczyłem, że babcia płacze. Okazało się, że w Armenii było trzęsienie ziemi. To był 7 grudnia. Kiedy tylko dojechaliśmy na miejsce, natychmiast zaczęliśmy dzwonić do Armenii, żeby dowiedzieć się, czy wszyscy nasi znajomi w Kirowakanie, dzisiejszym Wanadzorze, są cali i zdrowi. Dzięki Bogu, nikt z naszych wtedy nie zginął.

– Przyjechaliśmy do miasta Mołodeczno, 60 kilometrów od Mińska w stronę Wilna. Było tam mnóstwo śniegu, w Baku, jeżeli śnieg był, to tylko przez jeden dzień i to troszeczkę. Moja babcia, jak to zobaczyła powiedziała: „Co oni nas tutaj, do białych niedźwiedzi przywieźli?”.

 

– Jako mały chłopak szukałem Ormian w mieście, gdzie tylko się dało – i znajdowałem. Kogokolwiek widziałem, że ktoś jest czarny, taki trochę podobny do mnie, pytałem: „Czy ty jesteś Ormianinem?”. Tak sobie znajdywałem przyjaciół, a później przez nas, przez dzieci, również rodzice zaczęli się między sobą zaprzyjaźniać. Tak tworzyły się przyjaźnie między rodzinami.

Później przenieśliśmy się do Borysowa, bo tam mieszkali bardzo dobrzy znajomi mojego stryjka.

 

III

Mimo wielu trudności, obecność katolików w Armenii jest zauważalna.Zwłaszcza jeżeli idzie o ich działalność charytatywną.

W 1988 roku, po tragicznym trzęsieniu ziemi, które dotknęło Armenię, dzięki pomocy włoskiego Caritasu, otworzono w Aszocku, miejscowości znajdującej się 180 kilometrów od Erywania, szpital Redemptoris Mater, nazywany też „szpitalem papieskim”. Kościół Katolicki pokrywa wszystkie koszty związane z jego utrzymaniem. Ze szpitalem współpracują 22 ambulatoria z całego kraju. Caritas w Armenii zajmuje się również pracą z niepełnosprawnymi oraz osobami starszymi.

W Erywaniu działają siostry zakonne Matki Teresy, które prowadzą dom dziecka oraz zajmują się katechizacją dzieci przez pracę i dotyk metodą Montessori. Są tu również Mechitarzyści oraz Siostry Niepokalanego Poczęcia, zajmujące się dziewczętami z rodzin patologicznych.

 

Ziemia Obiecana

– Kiedyś na lekcji religii siostra zapytała: „Kto chce zostać księdzem?”.Zgłosiłem się. Zapragnąłem zostać kapłanem, bo miałem bezpośredni kontakt z polskimi marianami. To oni stali u początków mojej wiary i mojego powołania. Widząc ich poświęcenie i szczęście, też chciałem być księdzem.

W 1996 roku Ernest wstąpił do nowicjatu księży marianów w Skórcu, w Polsce.

– Polska to ogromny kawał mojego życia, ale nie tylko. Mój kontakt z kulturą polską i Polakami nie zaczyna się od 1996 roku, ale od 1991 roku, bo księża i siostry, których spotykałem w Borysewie, byli właśnie Polakami. Język polski, książki polskie, msza po polsku. Polski jest moim drugim językiem, ormiański niestety trzecim.

Ale Polska okazała się być tylko przystankiem na drodze…

 

– Formuje się taka mentalność diaspory, życia w diasporze, bycia kimś, kto mieszka wśród innych od siebie ludzi. Stąd potrzeba zaświadczenia o własnej kulturze, własnej tradycji. W Ormianach jest to chyba jakoś mocno zakorzenione, że należy zostać wiernym swojej tradycji, swojej tożsamości i nie dać się zgubić w tym świecie ludzi o innej narodowości, innej kulturze. W Polsce po pierwszym roku odczułem przynaglenie służenia Ormianom, a ponieważ było to trudne – połączenie życia zakonnego z moim powołaniem, nie dano mi ślubów wieczystych, musiałem wystąpić. Uznano, że powinienem pójść do Ormian i służyć własnemu narodowi.

W 2003 roku przyszły proboszcz parafii erywańskiej wstąpił do diecezji ormiańskiej. W Gliwicach, za pośrednictwem ks. Józefa Kowalczyka, poznał obrządek ormiański. W międzyczasie jeździł do Gruzji, do wsi ormiańskiej Cchaltbila. Tam poznał księdza Anatolego Iwaniuka, salezjanina, oraz Andrzeja Janickiego. Obydwaj pracowali w Gruzji od ponad dwudziestu lat.

– Mając świadomość, że oni poświęcili swoje życie dla mojego narodu, dla ormiańskich katolików, nie będąc przy tym Ormianami, pomyślałem, że jakim prawem ja pójdę, powiedzmy, na Białoruś, kiedy zawsze na Białorusi mogą sobie znaleźć księży łacińskich? A kto będzie wtedy księdzem ormiańskim?

 

1 sierpnia 2004 roku Ernest został wyświęcony na diakona przez arcybiskupa ormiańsko-katolickiego Nersesa Ter-Nersesjana, mechitarzystę, a rok później na kapłana nieżonatego przez księdza arcybiskupa Neshana Karakéhéyana. Początkowo pracował w Giumri i w okolicach tego miasta, ale już 25 sierpnia 2005 roku odprawił pierwszą mszę jako proboszcz w Erywaniu. W międzyczasie był sekretarzem osobistym arcybiskupa, administratorem Centrum Katolickiego w Erywaniu i rektorem niższego seminarium duchownego.

– Armenia była dla mnie tym, czym Jerozolima dla Żyda – Ziemią Obiecaną. Pierwszy raz przyjechałem tu w 1999 roku. Czytałem wiele o tych miejscach, o Sewanie, o znajdującym się tam klasztorze, o Eczmiadzynie i o innych miejscach. Kiedy przyjechałem do Armenii, mogłem zobaczyć i dotknąć tego wszystkiego, co dotąd znałem tylko z książek. To zawsze było dla mnie niespełnione pragnienie. Nigdy nie sądziłem, że przyjadę do Armenii, a już nawet nie przyszło mi do głowy, że zostanę proboszczem w Erywaniu.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×