fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Ecce diabolus!, czyli o egzorcyzmowaniu uśmiechu

Z przerażeniem czytam, że moce demoniczne mogą mieć na mnie wpływ na przykład za pośrednictwem… psychoterapii. Ale to nie wszystko. Gdybym któregoś dnia ubzdurał sobie, że chcę praktykować wegetarianizm, również musiałbym liczyć się z tym, że stąpam po grząskim gruncie duchowości skażonej działaniem sił nieczystych. Żart? Bynajmniej.

ilustr. Kuba Mazurkiewicz


 
Harry Potter? Nie dziękuję, to książka okultystyczna. Heavy metal? Ależ skąd, jakże w ogóle można słuchać tej muzyki samobójców i degeneratów! Joga? A to nie wie pan, że to najlepszy sposób na oddanie się we władanie demonów?
 
I nie wiem już, co odpowiedzieć ani w jaki sposób postawić kolejne pytanie. Zmieszany swoją niewiedzą muszę skapitulować. Rzecz jasna, chciałbym poznać tajniki świata, w którym siły zła zstępują na człowieka z głośników radiowych albo zadrukowanych kartek. Postanawiam w związku z tym nie próżnować. Dlatego sięgam po różnego rodzaju poradniki – także internetowe, odwołujące się do nauczania katolickiego – w których spodziewam się wyłożenia czarno na białym, co w duchowości chrześcijańskiej jest dopuszczone, a co miałoby stać się okazją do wpuszczenia diabła do mojej duszy. I co odnajduję?
Okazuje się, że pośród duchowych bezdroży nie są wymieniane wyłącznie satanizm, uprawianie magii czy wróżbiarstwo. Skonsternowany odkrywam, że zło i szatan czają się nie tylko pod postacią głównych grzechów zawiści, pychy czy nieczystości (choć akurat – co ciekawe – te „przewinienia” nie są zbyt regularnie wymieniane przez owe poradniki), za to z przerażeniem czytam, że moce demoniczne mogą mieć na mnie swój wpływ na przykład za pośrednictwem… psychoterapii. Ale to nie wszystko. Gdybym na przykład któregoś dnia ubzdurał sobie, że chcę praktykować wegetarianizm (w co szczerze wątpię, ale jak mawiał klasyk – nigdy nie mów nigdy), musiałbym liczyć się z tym, że stąpam po grząskim gruncie duchowości skażonej działaniem sił nieczystych. Żart? Bynajmniej.
 
Mało tego! Moje zdziwienie sięgnęło zenitu w momencie, w którym odkryłem, że również pozytywne myślenie (sic!) kwalifikuje się do katalogu „zagrożeń duchowych”. Od tej pory zastanawiam się, czy kiedy wpadam zwyczajnie w dobry nastrój, powinienem faktycznie zgłosić się do egzorcysty. A może lepiej byłoby to uczynić w momencie, w którym poczuję się naprawdę zadowolony z życia?
Wiem, trochę ironizuję i przesadnie rozkładam akcenty. Czepiam się „poradników”, a przecież życie toczy się swoim rytmem. Wierzę nawet, że intencje ludzi, którzy chętnie skłaniają się ku egzorcyzmowaniu wielu przejawów szeroko rozumianej współczesnej kultury i nauki, oparte są na autentycznie przeżywanej trosce o dobro bliźnich. Czy jednak jako chrześcijanin muszę się z tymi intencjami zgadzać?
 
Sądzę, że nie muszę. A to przynajmniej z kilku powodów. Przede wszystkim nie potrafię przyjąć, iż wszelkie zjawiska kultury czy modele życia, które są niechrześcijańskie (co przecież wcale nie znaczy, że są antychrześcijańskie), są też z założenia złe, szkodliwe, a w najlepszym wypadku błędne i wymagające naprostowania. Tyczy się to również sfery szeroko pojmowanej duchowości. Nie potrafię uwierzyć narracjom, które świat znajdujący się poza murami świątyń mają za miejsce kierowane przez bliżej nieokreślone „złe moce”, z którymi chrześcijanin powinien toczyć bój o ludzkie dusze. Taka wizja rzeczywistości bardziej pachnie manichejskim dualizmem, z którym chrześcijaństwo ma raczej niemiłe wspomnienia.
Oczywiście mogę zrozumieć, że nie wszystko to, czym szczyci się współczesna kultura, faktycznie zasługuje na słowa pochwały. Ba! W jej bogatej „ofercie” znajdują się nieraz prawdziwe gnioty. Uważam jednak, że ich unikanie bądź lekceważenie pozostaje raczej kwestią dojrzałości i poczucia dobrego smaku. Oraz wrażliwości ludzkich sumień. Czy jednak nie powinien nas bardziej przejmować los poranionej kobiety, zmuszonej do sprzedawania własnego ciała, aniżeli kolejne książki J.K. Rowling? Albo wreszcie: czy relacja z Bogiem oraz innymi ludźmi nie tkwi raczej na innym poziome oraz czy nie ma ona bardziej głębokich źródeł i uwarunkowań?
 
Tymczasem nierzadko praktykowana wśród chrześcijan „misja” nawracania społeczeństwa może rozpoczynać się od przeświadczenia, że to współczesna kultura jest dogłębnie zła i zepsuta; z tego powodu należy ją – choćby na siłę – zmieniać i przekształcać na modłę Królestwa Bożego. Ma to w następstwie swoje praktyczne konsekwencje. W końcu, skoro świat jest taki niedobry, to czy może panować nad nim ktoś inny niż sam diabeł? Wówczas trudno o „ewangelizację”, która nie opierałaby się na nieustannych egzorcyzmach i wzbudzaniu w ludziach poczucia strachu przed piekłem i szatanem. W takim wypadku mało jest mowy o Bogu i Jego miłości. A wszystko to w imię troski o człowieka, który jednak dziwnym trafem gubi się gdzieś pomiędzy kolejnymi wskazaniami dotyczącymi tego, co jest złe i szkodliwe, a czego powinno się szczególnie unikać w trosce o dobrostan duchowy. Czy jednak grzech naprawdę jest u swoich źródeł sferą tego, jakiej muzyki się słucha albo z jakiej formy pomocy terapeutycznej się korzysta?
A być może to nadmierna koncentracja na złu jest swoistym zagrożeniem, wypaczającym także sens chrześcijańskiej duchowości? Umniejszając bowiem człowieka i traktując go z założenia jako słabego i grzesznego, nie docenia tkwiącego w nim potencjału duchowego. Promuje za to postawę strachu i lęku przed światem oraz wszystkim tym, co nie jest jednoznacznie religijne i zatwierdzone kościelnym imprimatur. Prowokuje także swoistą bierność, która nie za bardzo idzie w parze z ewangelicznym radykalizmem.
 
Czy jednak można z człowieka zdejmować odpowiedzialność za jego postępowanie? Czy należy chronić go przed światem i podtrzymywać w nim nieumiejętność podejmowania świadomych wyborów? Z drugiej strony, czy rzeczywiście wolno zrzucać wszystko na karb diabła, który miałby chować się pod postacią byle książki czy naszyjnika? Czy naprawdę powinniśmy bać się samych siebie i tego świata?
Zdaje się, że niekoniecznie tędy droga. A przynajmniej nie taką drogę proponował Chrystus, który wcale nie szukał ucieczki od świata i nie spędził też całego życia na pustyni. Wręcz przeciwnie. Przebywając z grzesznikami, spotykając się z ludźmi z marginesu, a także burząc „porządek” moralny ortodoksów, narażał się na ciągłe zarzuty. A jednak Chrystus nie wprowadzał sztywnej granicy między tym, co dobre i złe. Nie uważał, aby świat pogański był miejscem, którego należy za wszelką cenę unikać, żeby tylko zachować własną duszę w stanie nieskazitelnym. Jezus przebywał blisko ludzi; „dotykał” człowieka takim, jakim on był, budząc (trudną) nadzieję, ale też rozpalając radość z zawierzenia Bogu. Czy nie jest to orędzie właściwe chrześcijaństwu? Bo może świat wcale nie jest taki zły, zaś mój dobry humor naprawdę nie świadczy o tym, że zamieszkał we mnie diabeł.
 
Przeczytaj inne teksty tego Autora.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×