fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Dwie dusze – jeden umysł

Dwie natury Lipskiego nie są sobie przeciwstawne, spaja je pozytywistyczny sposób myślenia i działania. Obok dwóch dusz kwitł bowiem konsekwentny umysł, odporny na narodowe mity czy heglowskie ukąszenia.

ilustr.: materiały prasowe

materiały prasowe


Metafora dwóch dusz Jana Józefa Lipskiego ma swoją historię. Jej twórcą jest, podobno, sam zainteresowany, a więc z jednej strony legendarny działacz polityczny, z drugiej – miłośnik literatury. Ta metafora przylgnęła do Lipskiego na stałe już w latach 90.  Powtórzyła ją Lidia Burska w tekście „O dwu duszach Jana Józefa Lipskiego i naszych czasach”. Następnie trop ten podchwycił Łukasz Garbal. W artykule „Druga (pierwsza) dusza Jana Józefa: Lipski jako literaturoznawca (krytyk literatury)” skupił się na tej mniej znanej, związanej z literaturą, części biografii autora monografii KOR-u. Natomiast w nowej książce „Prezydent opozycji. Krótka biografia Jana Józefa Lipskiego” dał znacznie głębszy wgląd w owe dwie dusze – literaturoznawcy i polityka. Dwie natury Lipskiego nie są jednak sobie przeciwstawne, spaja je pozytywistyczny sposób myślenia i działania. Obok dwóch dusz kwitł bowiem konsekwentny umysł, odporny na narodowe mity czy heglowskie ukąszenia.
Lipski i literatura 
Właściwie całe swoje zawodowe życie Lipski poświęcił literaturze. Przez pewien czas był zatrudniony w Państwowym Instytucie Wydawniczym, lecz najbardziej znany jest jako wieloletni pracownik Instytutu Badań Literackich. Zajmował się tam pracą naukową, był edytorem wydawanych tomów. Dał się również poznać jako empatyczny krytyk literacki zdecydowanie bardziej towarzyszący młodym pisarzom niż prawiący morały, złośliwy zoil. Dotychczas – i to pewnie głównie w wąskim gronie literaturoznawców – Lipski znany był jako autor monografii o Janie Kasprowiczu. W istocie ten poeta Młodej Polski znajdował się w orbicie naukowych zainteresowań Lipskiego. Ale historia literatury i poezja Młodej Polski nie były dla niego tym, czym literatura bywa w trudnych czasach: ucieczką od rzeczywistości i wielkiej polityki lub odwrotnie – narzędziem propagandy.
Gdy uważnie wczytamy się w opowieść o  „prezydencie opozycji”, możemy dojść do wniosku, że jego literacka praca tylko z pozoru była apolityczna. W latach 50. był on nie tylko pracownikiem ośrodków wydawniczych, ale niejako w ramach tych instytucji swoistym mecenasem twórców wydalonych przez PRL-owskich decydentów poza nawias kultury polskiej. Jeszcze jako pracownik PIW-u zabiegał o wydanie dzieł pisarzy „zakazanych” – Gombrowicza, Witkacego czy Miłosza. Te interwencje, siłą rzeczy, były wówczas gestem natury politycznej.
Lipski z pewnością nie dałby się posiekać za Miłosza czy Gombrowicza. Swoją „wywrotową” działalność na polu literatury prowadził w podobny sposób co działalność polityczną. Charakter obu z nich – niemal od początku (a na pewno po doświadczeniu wojny i udziału w powstaniu) wyznaczał paradygmat pozytywistyczny. Lipski-powstaniec dość spektakularnie swoją walkę przegrał; Lipski-pozytywista odniósł za to szereg pozornie małych zwycięstw, które z czasem urosły do rangi bohaterstwa.
Nie ulega wątpliwości, że biografię Lipskiego czytamy w ważnym momencie, w czasie, w którym dochodzi do radykalnej rekonstrukcji mitu opozycji demokratycznej PRL. Tym bardziej warto zauważyć, że życiorys Lipskiego to z jednej strony biografia osoby od początku nieufnie nastawionej do władzy komunistycznej, z drugiej – jednostki niewpadającej w pułapkę naiwnej dialektyki dzielącej społeczeństwo na komunistów i antykomunistów. Nie bał się Lipski w słusznych sprawach iść jednym torem z oficjalną linią polityczną, choćby wtedy, gdy tuż przed odwilżą roku ’56 starał się o wydanie pism polskich komunistów – Standego, Wandurskiego, Hempla i Bruna-Bronowicza. Wówczas – jak pisze Garbal – „o kilka miesięcy wyprzedza oficjalną rehabilitację KPP”. Lipski-literaturoznawca nie był przeciwnikiem literatury politycznej (czy zaangażowanej), a jeśli występował przeciwko upolitycznieniu literatury, to dlatego, że widział potrzebę pluralizmu w tej dziedzinie. Jako naoczny świadek narzucenia socrealizmu był przeciwny wszelakim zjawiskom monopolizacji kultury, niezależnie od jej ideologicznego zabarwienia.
Nie da się jednak ukryć, że choć twórczość zaangażowana nie była Lipskiemu obca, to jednak za przedmiot swoich naukowych badań wybrał pisarstwo zupełnie innego typu. Gdyby zamiast przygotowania monografii o Kasprowiczu podjął decyzję, którą rozważał, i zajął się badaniem literackiej grupy „Przedmieście”, w skład której wchodziły – przypomnijmy – między innymi Zofia Nałkowska i Helena Boguszewska, z pewnością w swojej literaturoznawczej pracy byłby bliżej sprawy społecznej.
Ta ucieczka od badania literatury zaangażowanej nie sprawiła jednak tego, czego moglibyśmy się spodziewać, a mianowicie braku zainteresowania pracą Lipskiego przez przedstawicieli władzy. Jedną z ciekawszych perypetii, którą dokładnie opisuje Garbal, są losy jego habilitacji. Rozprawa habilitacyjna, choć dotyczyła niewinnego tematu – stanowiła właściwie drugi tom monografii o Kasprowiczu – została napisana przez „winnego autora”; gwoli ścisłości: winnego działalności opozycyjnej. Ani rozprawie, ani jej autorowi nie pomogły bardzo pochlebne opinie recenzentów i uczestników kolokwium habilitacyjnego (między innymi H. Markiewicza). Gdy ci zawiedli, organ nadający stopnie naukowe zdecydował się powołać superrecenzenta. Gdy i on nie sprostał zadaniu – to jest potwierdził wysoki poziom pracy Lipskiego – zadecydowano o niewzięciu tej opinii pod uwagę. Za to powołano kolejną osobę opiniującą… językoznawcę. Dopiero ten znalazł – bardziej formalne i polityczne niż merytoryczne – zarzuty wobec dysertacji Lipskiego. Finał tego politycznego spektaklu nie mógł być inny. Komisja nie zatwierdziła wówczas habilitacji.
Na przykładzie tej historii poznajemy – skądinąd dobrze już opisaną – strategię działalności cenzury w PRL, której często bardziej niż temat wadziła osoba autora. Ten cenzorski zapis na nazwisko objął także Lipskiego i nie dotyczył tylko jego działalności krytycznej czy publicystycznej, ale i – jak się okazuje – naukowej.
Jest jeszcze jeden dowód na związek pracy zawodowej Lipskiego z wielką polityką. Tym razem to on wychodzi z tego „niebezpiecznego związku” obronną ręką. Jednym z marzeń Lipskiego była praca w Instytucie Badań Literackich. Marzenie to – dzięki profesorowi Kazimierzowi Wyce – spełnił, choć i praca tam nie była dla niego spokojną przystanią. IBL – jak każda inna instytucja – zależna była od cenzury. Lipski znalazł jednak na nią sposób.  Zaznaczał na końcu w spisie treści te rozdziały, które padły ofiarą cenzorskiej ręki. Jeśli więc nie można było tej ręki powstrzymać – ani, przywołując klasyka, „odrąbać” – to trzeba było choć próbować oszukać cenzorskie oko. I to niejednokrotnie się Lipskiemu udawało.
Lipski i polityka
Książka Garbala – długo przeze mnie oczekiwana – wyszła, jak sądzę, we właściwym czasie. Przypomina ona nam współczesnym o ważnej – a wydaje się wypieranej ze społecznej świadomości – rzeczy; mianowicie o nacjonalistycznych wpływach zarówno w kadrach PZPR, jak i później w „Solidarności”. „Niech tutaj wreszcie będzie powiedziane: Jest ONR-u spadkobiercą Partia” – ten cytat z „Traktatu poetyckiego” Miłosza, choć w ramach licentia poetica nieco przesadzony, przy lekturze książki powraca niczym refren. A gdyby czytać słowa te w kontekście Marca ’68, to bardziej niż poezję przypominałyby faktograficzny opis ówczesnych polityczno-społecznych zawirowań. Lipski – przed wojną sympatyk Polskiej Partii Socjalistycznej – konsekwentnie występował przeciwko skrajnej prawicy i tendencjom nacjonalistycznym, ksenofobicznym i antysemickim. Szczególnie, gdy owe tendencje dotyczyły „Solidarności”, środowiska, które sam współtworzył. Nie oznacza to, że Lipski nie podejmował współpracy z osobami o prawicowych poglądach. Szukał porozumienia tam, gdzie to było możliwe, nigdy jednak kosztem rezygnacji z własnych przekonań. Niekiedy pełnił rolę mediatora i zażegnywał spory między lewicą laicką a prawicowcami.
Poglądy polityczne Lipskiego właściwie przez cały czas trwania PRL (a i później w III RP) pozostawały niezmienne. Od początku był on zwolennikiem pełnej wolności słowa, demokratycznym socjalistą, w przeciwieństwie do autorów „Listu otwartego do Partii” Kuronia i Modzelewskiego – zwolennikiem demokracji parlamentarnej, a nie robotniczej. Nie od razu więc zjednał sobie sympatię opozycyjnego mainstreamu. Przez rewizjonistów z początku uznawany był za „burżuazyjnego liberała”, a wspólną drogę z nimi znalazł dopiero w latach 70., kiedy to niedawni rewizjoniści zeszli na ścieżkę… demokracji parlamentarnej. Nie stałoby się to, gdyby nie autorytet Lipskiego.
Nie łatwiej miał później z ludźmi z prawej strony opozycji. Jako socjalista i agnostyk, członek masonerii (o czym wówczas mało kto wiedział), nie cieszył się zaufaniem działaczy związanych z Kościołem, choć z czasem i ludzie z tego kręgu zaczęli postrzegać go jako partnera. Nie można zapomnieć, że we wrześniu 1976 roku wśród osób, które powołały do życia Komitet Obrony Robotników, byli tak socjaliści, jak i konserwatyści, ateiści i katolicy.
Co ciekawe, o ile w latach 70. Lipski zdemokratyzował „radykałów”, między innymi Kuronia i Michnika, to już po Okrągłym Stole jego autorytet nie wystarczył do tego, aby dwaj wspomniani  wstąpili do reaktywowanej Polskiej Partii Socjalistycznej. Michnik z Kuroniem wybrali opcję liberalną – Ruch Odbudowy Akcję Demokratyczną (ROAD, protoplastka Unii Wolności), która z lewicowym programem społecznym nie miała wiele wspólnego. Również kontakty Lipskiego z prawicą po 1989 nie układały się dobrze, czego przykładem mogą być dokładnie opisane w książce kulisy kampanii rozpętanej przeciw Lipskiemu przez środowiska narodowo-klerykalne, gdy kandydował on z listy „Solidarności”, z okręgu radomskiego do Senatu RP.
A jednak nie jest tak, że biografia Lipskiego różni się od wspólnej biografii „komandosów” dopiero od 1989 roku. Rzecz nie tylko w tym, że Lipski nigdy nie był w PZPR. Romantyczny mit pierwszych dysydentów, w którym raz po raz pobrzmiewa dźwięk brzęczących kajdan, nie jest tożsamy z życiorysem autora eseju „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy”. Mit Lipskiego, gdyby ktoś bardzo uparł się, aby go stworzyć, byłby mitem konsekwentnego pozytywisty. Pozytywizm Lipskiego nie oznaczał wcale braku oporu, a przeciwnie – był oporem mądrym, taktyką, która z jednej strony pozwalała na robienie małych kroków wprzód, z drugiej chroniła przed skokiem w przepaść katastrofy. Lipski często miał do czynienia z funkcjonariuszami aparatu represji, doświadczył nawet więzienia, nigdy jednak na długo.
W tytule książki Garbala użyty został przydomek „prezydent opozycji”, nadany jeszcze w latach 60. przez satyryka Janusza Szpotańskiego (w oryginale: „prezydent gęgaczy”). Wydaje się, że dobrze odzwierciedla on pozycję Lipskiego w strukturach opozycji demokratycznej. Lipski, podobnie jak prezydent w systemie parlamentarnym, był osobą o dużym autorytecie, stojącą nieco ponad bieżącymi sporami, próbującą mediować w konfliktach wewnątrz opozycji. Z racji swojego życiorysu, między innymi AK-owskiej przeszłości, był osobą w pewien sposób chronioną, zdecydowanie rzadziej niż inni czołowi dysydenci ponosił dotkliwe konsekwencje swojego zaangażowania. Co, rzecz jasna, nie znaczy, że nie ponosił ich wcale – o kilku z nich już pisałem. Tym, co w micie Lipskiego najbardziej słyszalne, jest szelest papieru, na którym swoje podpisy składali intelektualiści, stający czy to w obronie wolności i godności osób represjonowanych, robotników, wolności słowa, czy przeciw zmianom w Konstytucji. Jego doświadczenie więzienia jest nieporównanie mniejsze od wieloletnich odsiadek Kuronia, Modzelewskiego i innych „komandosów”. Lipskiego z długotrwałych pobytów w celi wybawiała nie tylko pozycja w strukturach opozycji czy forma działalności, ale i… ludzie należący do Partii. W jednym z momentów, gdy Lipskiemu groziło więzienie, badający go lekarz, członek PZPR, wydał – zgodne zresztą z prawdą – orzeczenie o złym stanie zdrowia, co dało Lipskiemu „przepustkę” na wolność.
Książka Garbala – na szczęście – nie opiera się na upraszczającym skomplikowaną historię Polski Ludowej podziale na dobrych opozycjonistów i złych komunistów; ale i nie jest – na szczęście – hagiografią samego Lipskiego. Autor wspomina między innymi o zaangażowaniu Lipskiego w masonerię. Sam ten fakt nie byłby jeszcze niczym złym, gdyby nie to, że Lipski faktycznie długo ukrywał swoją działalność w loży masońskiej nawet przed najbliższymi współpracownikami i przyjaciółmi z opozycji. To zresztą po dziś dzień najbardziej tajemniczy wątek jego biografii, co najlepiej pokazuje książka Garbala. Przykrą sprawą było też niesłuszne oskarżenie Piotra Ikonowicza – wówczas kolegi Lipskiego z reaktywowanej Polskiej Partii Socjalistycznej – o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. W tym wypadku powściągliwego zazwyczaj w atakach personalnych Lipskiego zawiodła intuicja. – Są ludzie, którzy nie popełniają błędów. To ci, za których myślą inni – powiedział niegdyś Henryk Jagodziński. Jan Józef Lipski z pewnością do nich nie należał.
Prawica czyta, lewica czyta Lipskiego
Postać Jana Józefa Lipskiego, podobnie jak Stanisława Brzozowskiego, budzi dziś zainteresowanie zarówno prawej, jak i lewej strony polskiego życia kulturalno-społecznego. Jako dowód warto wymienić dwie – jakże od siebie różne – instytucje, które w ostatnich latach wskrzesiły pamięć o tej postaci; mowa tu z jednej strony o Instytucie Pamięci Narodowej, nakładem którego ukazała się omawiana książka Garbala (IPN zorganizował też konferencję poświęconą Lipskiemu), z drugiej o Krytyce Politycznej, która wydała dwie inne jego publikacje. Można by tu zapytać, co dziś łączyłoby Lipskiego z jedną i drugą stroną? Z prawicą z pewnością konsekwentny antykomunizm, zainteresowanie i zrozumienie dla chrześcijaństwa (to łączyłoby go również z lewicą chrześcijańską spod znaku „Kontaktu”), choć z perspektywy agnostyka i przy pełnym potępieniu zjawiska upolitycznienia religii. Niejeden koncyliacyjnie nastawiony prawicowiec mógłby pewnie o Lipskim powiedzieć: „nasz człowiek na lewicy”.
Ale i dzisiejszej lewicy Lipski nie powinien być obcy ze swoim zdecydowanym krytycyzmem odradzającego się (a dziś właściwie odrodzonego) nacjonalizmu czy jako jedna z – niestety – nielicznych osób, która już u początku III RP kwestionowała nowy model gospodarczy, przez ówczesnych intelektualistów (również tych wcześniej uznawanych za lewicowych) przyjmowany bezkrytycznie. Nie stał się Lipski „Balcerowiczologiem”, a i jego stosunek do Okrągłego Stołu był skomplikowany. Swoje poparcie dla rozmów z ówczesnymi rządzącymi postrzegał jako cenę, którą trzeba zapłacić w zamian za legalizację „Solidarności”.
Również jego kandydowanie do Senatu RP podyktowane było raczej chęcią pracy organicznej – robieniem małych wielkich rzeczy – niż wynikało z romantycznego urzeczenia kolejną „nową wiarą”: demokracją liberalną i kapitalizmem. Jako senator wybrany z województwa radomskiego podejmował wiele tematów związanych właśnie z regionem, z którego otrzymał mandat. Znamienne jest to, jak działalność senatora Lipskiego charakteryzuje Garbal, pisząc, że jego przemówienia „wydają się bardzo konkretne i trzymające się ziemi, trzeźwe aż do bólu, szczególnie kiedy zestawimy je z tonem wielu innych ówczesnych wypowiedzi, w których przeważały emocje, patos i urzeczenie wolnym rynkiem”. Warto dodać, że jako senator sprzeciwiał się choćby marginalizowaniu roli samorządów pracowniczych, po których dziś nie zostało praktycznie nic.
Kto jednak w roku 2018 chciałby szukać dla Lipskiego miejsca na mapie politycznej byłby z pewnością w kłopocie. Z natury poszukujący kompromisu, choć nie za wszelką cenę, Lipski nie pasuje do sytuacji zaostrzającego się konfliktu. A i jego jedyna ostra broń – ironia – mogłaby się okazać zanadto przytępiona, aby skutecznie jej użyć. Kiedy już w roku 1990 dążono do wprowadzenia ustawy antyaborcyjnej, Lipski opowiedział się jako przeciwnik aborcji i przeciwnik karania za aborcję, co, jak sądzę, dziś mogłoby nie usatysfakcjonować żadnej ze stron. Zagłosował wówczas przeciwko ustawie, która weszła w życie w dopiero styczniu 1993 roku.
Prawica i lewica czytają Lipskiego, czy jednak lektura ta przekłada się na realne działanie? Być może jest tak, że dziś – przeszło 25 lat od śmierci „prezydenta opozycji” – jego poglądy i sposób uprawiania polityki nie przystają do współczesnych realiów. Niewykluczone jednak, że jest odwrotnie i to my musimy dojrzeć do politycznego credo, które Lipski po sobie pozostawił.
***
Łukasz Garbal, „Prezydent opozycji. Krótka biografia Jana Józefa Lipskiego”, Instytut Pamięci Narodowej, Warszawa 2017.

***

Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.

***

Polecamy także:

Prof. Friszke: PRL – oswojona dyktatura

Zupełnie nieznane światy

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×