fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Droga na północ

Fiński film w reżyserii Miki Kaurismäkiego to typowe kino drogi. Bezbolesne, ale też nie wnoszące niczego nowego – ot, można obejrzeć, ale konieczności nie ma.

Fiński film w reżyserii Miki Kaurismäkiego to typowe kino drogi. Bezbolesne, ale też nie wnoszące niczego nowego – ot, można obejrzeć, ale konieczności nie ma.

 

Timo Porola (Samuli Edelmann) to na pierwszy rzut oka człowiek szczęśliwy. Odnosi niewątpliwe sukcesy w pracy (jest cenionym pianistą), w międzyczasie urządzając mieszkanie i czekając na przyjazd żony z córką. Jak się jednak okazuje to tylko pozory. W rzeczywistości jego rodzina porzuciła go, jemu zaś została tylko kariera. Tak będzie do czasu, aż pod drzwiami spotka swojego ojca, Leo (Vesa-Matti Lori), którego nigdy nie widział. Będzie on chciał namówić go na odwiedzenie siostry, o której istnieniu Timo dotąd nie wiedział.Zgodnie z regułami gatunku, Timo początkowo jest bardzo niechętny wyjazdowi (w końcu ma czterdzieści lat, a dopiero co poznał ojca). Kiedy już jednak wyruszą w podróż, głównym celem będzie stopniowe poznawanie się, nabieranie zaufania i leczenie ran. Przy okazji jednak Timo nauczy się od Leo wielu rzeczy o życiu – m.in., że praca to nie wszystko, że spontaniczność to nie tylko dobra, ale i potrzebna rzecz.

 

Oczywistym jest, że przy tego typu historii ważne jest aktorstwo. I na szczęście stoi ono na dobrym poziomie. Edelmann jako robiący karierę, ale tak naprawdę mocno nieszczęśliwy i wiodący puste życie człowiek jest przekonujący. Tak samo pokazanie przemiany, jaka zachodzi w jego bohaterze nie stanowi dla niego problemu. Lori z kolei świetnie sprawdza się jako często irytujący, nie rozumiejący wielu rzeczy, a jednocześnie odznaczający się pewną życiową mądrością ojciec. To, z czym mam problem przy filmie Kaurismäkiego (poza schematycznością), to fakt, iż jest on przeciągnięty, momentami nudny i pozbawiony pewnej lekkości (mało jest tu chociażby humoru). A to ostatnie bardzo się przydaje w tego typu produkcjach. Szkoda także, że jest tu tak mało muzyki, co dziwi tym bardziej, że obaj główni bohaterowie są utalentowanymi muzykami.

 

Podsumowując, „Droga na północ” to film, który ani nie odkrywa Ameryki, ani nie zachwyca. To kameralna, bezbolesna produkcja, którą obejrzeć można, jak akurat nie ma nic innego pod ręką. Można więc wybrać się do kina, ale konieczności z pewnością nie ma.

Przeczytaj inne teksty autora.

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×