fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Do dzieła! Sztuka współczesna jako przygoda

Sztuka jako działanie, do którego można dołączyć, sztuka uwolniona od ciężaru kryptycznego dyskursu, sztuka jako ciągle ponawiane, uporczywe pytanie – taka sztuka jest najpiękniejszą przygodą. Jakim językiem mówić o niej, aby dotrzeć do najmłodszych odbiorców?
ilustr.: Julia Chibowska

ilustr.: Julia Chibowska

Czasem towarzyszy mi wrażenie, że sztuka współczesna to taka dziwna instytucja, która naprzemiennie wykonuje dwa sprzeczne ruchy.

Z jednej strony często roztacza wokół siebie aurę niedostępności, co polega przede wszystkim na stosowaniu bardzo konkretnego, hermetycznego języka produkcji i opisu. To pewien kod, który oferuje (lub zdaje się oferować) swoje rozszyfrowanie tylko w warunkach zagwarantowanych przez akademickie, specjalistyczne wykształcenie. W wielu przypadkach tekst dusi praktykę i bezpardonowo wpisuje ją w pole rozgrywek między teorią i zbiorem narzuconych niemal odgórnie interpretacji. Kuratorska impresja jest wówczas również im-presją, to znaczy – odciśnięciem na sztuce dyskursywnego piętna, które pozwoli na przypasowywanie jej znaczenia do preferowanej intelektualnej kolekcji. Wystawa przygotowana w tym nurcie przypomina raczej bogato ilustrowaną pracę teoretyczną niż dobrze wyważoną artystyczną prezentację opatrzoną komentarzem, który zwraca uwagę na szczegóły, dopowiada ważny kontekst, zapewnia narzędzia wspomagające indywidualną interpretację.

Jednocześnie jednak zauważyć można odmienną tendencję, która ma na celu podważenie elitarystycznego modelu publicznego funkcjonowania sztuki współczesnej. Chodzi o przejście z przestrzeni zamkniętej (typowy galeryjny white cube) do przestrzeni otwartej. O sprawienie, że w galerii czy muzeum będzie chciało się spędzać wolny czas, że będzie chciało się w niej poznawać sztukę, ale także uczyć się inaczej patrzeć na otaczającą nas rzeczywistość poprzez uczestnictwo w warsztatach, nietypowych inicjatywach i spotkaniach, słowem – w rzeczach, które robimy razem (przywołuję tu podtytuł wzorcowej pod tym względem wystawy/inicjatywy „Gotong Royong” zorganizowanej przez warszawskie CSW). Praktyka, i to praktyka wspólnotowa, ma szansę wziąć górę nad jej przytłaczającym tekstowym opracowaniem i przekroczyć zastaną formułę artystycznego odbioru, a tym samym wykonać gest ku publiczności, w obu znaczeniach tego słowa.

Przestrzeń dla dziecka

Nie zawsze jednak jest to gest przyjmowany z entuzjazmem, o czym można się przekonać, zaglądając do eseju znakomitego skądinąd krytyka sztuki, Stacha Szabłowskiego, który podobne działania zalicza do tak zwanego „zwrotu populistycznego” i narzeka, że obecnie największym marzeniem wielu instytucji sztuki jest… pozbycie się sztuki jako takiej i stanie się po prostu „fajnym”, „lajfstajlowym” miejscem. Warto odwrócić tekst Szabłowskiego do góry nogami, odchudzić z klisz i odsączyć z niego jadowity sarkazm, dzięki czemu w opisywanej przez autora tendencji będzie można dojrzeć szansę nowego rozdania w grze, jaką jest sztuka współczesna. W tym nowym, „populistycznym” (czyli bardziej inkluzywnym) rozdaniu do stolika będą mogli zasiąść nowi gracze. Wśród nich na honorowym miejscu znajdą się dzieci.

Zaprojektować przestrzeń dla sztuki, w której dziecko nie będzie czuło się jak intruz, nie bojąc się każdego kroku i nie nudząc – to jedno z najważniejszych i najtrudniejszych wyzwań, jakie stoi przed artystycznymi instytucjami. A przecież na tym nie koniec! Należy jeszcze wytworzyć nowy język, za pośrednictwem którego będzie można dziecko zachęcać do wejścia w świat sztuki współczesnej i o tym świecie zajmująco opowiadać. Chodzi więc o edukację artystyczną dopasowaną do warunków nowego myślenia o sztuce. Zgodnie z nim odbiorca/odbiorczyni nie tylko obserwuje, ale coraz częściej także uczestniczy i doświadcza, zaś „dzieło sztuki” jest raczej określane mianem „pracy” lub „działania”. Taka edukacja, chcąc pozostać w zakresie wykorzystywanych środków wierna swojemu przedmiotowi, nie może poprzestać na skutecznym wyłożeniu pojęć i faktów. Powinna także dawać impuls do własnych poszukiwań i pokazywać, że sztuka może być wspaniałą przygodą, niezwykłą możliwością ekspresji uczuć czy fantazji. Powinna zapraszać dziecko do uważnego przyjrzenia się dziełu, ale także mówić mu/jej: do dzieła!

Książki zachęcające do działania

Doskonale zdają sobie z tego sprawę twórcy i twórczynie poświęconych sztuce współczesnej książek dla dzieci, które mają obecnie zasadnicze znaczenie dla artystycznej dydaktyki.

Historia polskich publikacji tego typu zaczyna się od wydanej w 2008 roku „Zachęty do sztuki” Zofii Dubowskiej-Grynberg; prace z kolekcji Narodowej Galerii Sztuki Zachęta służą tutaj głównie jako ilustracje kolejnych terminów z artystycznego słownika. Trzeba docenić, że autorka proponuje czytelni(cz)kom różne powiązane z konkretnym dziełem zadania i wyzwania, jednak większość z (formułowanych kostycznym językiem) propozycji raczej nie jest zbyt pasjonująca – „pobawcie się w konstruowanie obrazu”, „może zrobicie sobie kilka zdjęć z różnymi minami”? Aktywizujący potencjał takich rozwiązań (przypominających znany w zachodniej tradycji wydawniczej „art activity book”) nie jest tu zupełnie wykorzystany.

Na szczęście z takim modelem niewiele wspólnego ma skierowana do nieco starszej grupy wiekowej znakomita „S.Z.T.U.K.A” Sebastiana Cichockiego (tekst) oraz Joanny i Daniela Mizielińskich (ilustracje). Cichocki, kurator związany z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, jest niewątpliwie jednym z architektów osławionego „zwrotu populistycznego” i w tej książce widać to bardzo dobrze – omawiane są tu głównie efemeryczne działania, jednodniowe prace-zdarzenia czy performanse w przestrzeni publicznej. Autor pokazuje „sztukę w działaniu”, która opuszcza ramy obrazu i cztery ściany artystycznych instytucji – ważniejsze jest dla niego ukazywanie tego, co sztuka może robić światu i dla świata, niż wyliczanie technicznych lub historycznych detali. Być artyst(k)ą, mówi Cichocki, to znaczy nieustannie zadawać (tak lubiane przez dzieci) pytanie „dlaczego” i potem krytycznie konfrontować się z odpowiedzią lub jej brakiem.

Linia zapoczątkowana w edukacyjno-encyklopedycznej „S.Z.T.U.C.E” znajduje swoją kontynuację w niedawno wydanym „Bałwanie w lodówce” Łukasza Gorczycy i Krzysztofa Gawronkiewicza, książce, nad którą chciałbym się na dłuższą chwilę zatrzymać.

„Bałwan…” to zbiór kilkunastu opowiadań o przygodach rodzeństwa – Matyldy i Bartka – które pod okiem taty, dyrektora galerii, poznaje świat sztuki współczesnej. W każdym rozdziale dzieci poznają artyst(k)ę i jego/jej prace, które inspirują bohaterów do innego spojrzenia na siebie oraz świat, który ich otacza. Mali bohaterowie „Bałwana…” są dociekliwi, ciekawscy, lubią zadawać pytania i rzadko idą na kompromisy. Sztuka kojarzy im się głównie ze świetną zabawą, która kładzie kres codziennej nudzie.

Historie dziecięcych odkryć nie są jednak tylko pretekstowe i nie funkcjonują tu wyłącznie jako tło dla edukacyjnego przekazu o charakterze faktograficznym. Prace stanowią z reguły kontekst lub punkt wyjścia, ale nie przytłaczają narracji, która prowadzona jest przez Gorczycę przy użyciu dynamicznego, bogatego i barwnego języka, pozbawionego zdrobnień czy jakichkolwiek innych oznak infantylizacji, tak charakterystycznej dla wielu publikacji skierowanych do najmłodszych odbiorców.

Artyści jak czarnoksiężnicy?

Autor nie narzuca interpretacji, nie przytłacza terminami i datami – w przystępny sposób opisuje za to artystyczne wizje, starając się ukazać ich sedno.

Robi to w sposób na tyle plastyczny i inspirujący, że te lapidarne prezentacje mają wielką szansę zainteresować dzieci i zainspirować je do działania: „Najwspanialszym wynalazkiem [Pawła Althamera] jest kino, do którego nie trzeba kupować biletów, bo wystarczy sobie wyobrazić, że wszystko, co dzieje się dookoła nas, to film. Wystarczy zatrzymać się i oglądać”.

Kończący się w ten sposób rozdział poświęcony twórczości Althamera jest piękną opowieścią o spostrzegawczości, uważności i cierpliwości, której może uczyć sztuka, traktowana trochę jak magiczna soczewka, która pozwala zobaczyć więcej. To jedna z podstawowych idei książki, wielokrotnie w różnych formach wracająca na jej stronach.

Należy koniecznie zwrócić uwagę także na fragment, w którym Bartek i Matylda odwiedzają mieszkanie performera Oskara Dawickiego i odkrywają, że w jednej z lodówek znajduje się tytułowy bałwan. Dawicki jest w tym epizodzie postacią tajemniczą, niezwykłą, przebywającą we własnym świecie. Jako performer walczy w obronie przegranych spraw i dba o to, by bałwan się nie roztopił – twórca ten jawi się, wedle cudownego sformułowania Gorczycy, jako „czarnoksiężnik, który zgubił wszystkie swoje zaklęcia”.

Gdzie przebiega granica?

Znaczna część rozdziałów składających się na książkę utrzymuje wysoki poziom prezentowany przez dwa omawiane segmenty – na ich tle tym bardziej rozczarowujące są fragmenty inspirowane pracami Władysława Hasiora i Klary Lidén. W obu tych rozdziałach mowa o działaniach artystycznych, które zasadniczo odbiegają od zachowań społecznie akceptowanych – choć Gorczyca opisuje je jako zabawne i inspirujące, to nie jest w stanie wytłumaczyć swoim bohaterom, dlaczego właściwie nie powinni grzebać w śmieciach (jak Hasior) ani wykonywać ćwiczeń gimnastycznych w zatłoczonym autobusie (jak Lidén) albo jaka jest różnica między pryskaniem farbą na płótno przez Jacksona Pollocka a rozlewaniem jej po całym pokoju przez dzieci. Stosowany przez mamę Bartka i Matyldy argument, że „Hasior był dorosły i był artystą” niczego nie tłumaczy, skoro cała książka budowana jest w oparciu o bardzo zresztą ładną dewizę, że „wszystkie dzieci są artystami, tylko niektóre potem z tego wyrastają”. Chyba trochę brakuje tutaj jakiejś bardziej przekonującej problematyzacji różnic między tymi dwoma podmiotami (także – podmiotami twórczymi). Autor posługuje się bardzo szeroką definicją artysty/artystki i w budowaniu charakterystyki tej postaci pragnie przekroczyć wszystkie granice – problem w tym, że wcześniej ich, choćby na użytek edukacyjny, nie wyznacza.

Jestem jednak przekonany, że mimo tej wyraźnej luki książka Gorczycy i Gawronkiewicza stanowi wyjątkowo udaną i inspirującą próbę wprowadzenia nowych ścieżek myślenia o sztuce współczesnej do artystycznej edukacji. „Bałwan w lodówce” pokazuje dzieciom, że sztuka może być postrzegana jako działanie, do którego można dołączyć, jako ciągle ponawiane, uporczywe pytanie.

Warto postrzegać „Bałwana” jako ważny głos w dyskusji dotyczącej dostępności sztuki i „populistycznego” zwrotu w sposobach jej udostępniania. Ten, krytykowany przez niektórych, ruch może sprawić, że sterylny elitaryzm galeryjnego splendid isolation będzie musiał ustąpić nowym, bardziej otwartym wizjom artystycznej prezentacji

***

Zofia Dubowska-Grynberg, „Zachęta do sztuki”, wyd. Muchomor, Warszawa 2008.

Sebastian Cichocki, Joanna Mizielińska, Daniel Mizieliński, „S.Z.T.U.K.A”, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2011.

Łukasz Gorczyca, Krzysztof Gawronkiewicz, „Bałwan w lodówce”, wyd. Fundacja Sztuki Polskiej ING, Warszawa 2017.

***

Pozostałe teksty z bieżącego numeru dwutygodnika „Kontakt” można znaleźć tutaj.

***

Polecamy także:

Obrazki nie tylko dla dzieci

Nawratek: Dzieci potrzebują zwyczajnych historii

„Najmilszy, najdroższy, najobrzydliwszy!” Listy Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×