fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Choćby Dla Siebie I Innych

Promocja wolontariatu ma na celu przekonanie do długoterminowej pracy przy formalnych instytucjach. Warto jednak pamiętać, że nie każdy musi być członkiem NGO-su czy wolontariuszem przy PCK.

Ilustr.: Tomek Kaczor


 
Wolontariat. Wydawałoby się, że nie ma bardziej chlubnej i niewzbudzającej sporów idei. Każdy wie, że „dobrowolna, bezpłatna, świadoma praca na rzecz innych lub całego społeczeństwa, wykraczająca poza związki rodzinno-koleżeńsko-przyjacielskie” (definicja wolontariatu cytowana za Wikipedią) jest szlachetna, a niektórzy mówią nawet, że wartościowa dla osoby, która się jej podejmuje. Nieśmiało przekonują o tym inicjatywy takie jak obchody Europejskiego Roku Wolontariatu 2011 (ale kto o tym słyszał?) lub liczne, acz mało głośne, akcje mające na celu promowanie aktywności obywatelskiej. Co więc stoi na przeszkodzie w działaniu 64% dorosłych Polaków, którzy nie deklarują zaangażowania ani w organizacje obywatelskie, ani poza nimi (badania CBOS przeprowadzone w 2010 roku)? Warto zadać sobie też przekorne pytanie, czy ich zaangażowanie jest w ogóle konieczne i jeśli tak, to w jakiej formie.
Jakąkolwiek debatę o wolontariacie należałoby chyba rozpocząć od pytania, jakie aktywności obejmuje to pojęcie. Przeciętny człowiek z hasłem „wolontariat” skojarzy działalność charytatywną, zbiórki pieniężne, pomoc ubogim. Ale skoro pod definicją kryję się po prostu bezinteresowna, świadoma praca na rzecz innych, to czy pomoc rodziców przy organizacji studniówki w szkole nie jest wolontariatem? W tym momencie należałoby uświadomić sobie, że wolontariuszem jest nie tylko osoba z puszką WOŚP-u rozdająca czerwone serduszka, ale właściwie każdy w którymś momencie swojego życia. Oczywiście należy rozróżnić działalność przy konkretnej organizacji od prywatnej pomocy oraz zaangażowanie trwałe od tego jednorazowego. Można domniemywać, że promocja wolontariatu ma na celu przekonanie do pracy przy formalnych instytucjach i raczej na dłuższy czas. Nikt nie przeczy, że takie zaangażowanie jest potrzebne, a także niezwykle rozwijające, ale warto pamiętać, że nie każdy musi być członkiem NGO-su czy wolontariuszem przy PCK.
 

Działanie a robienie

Narzekamy na niskie zaangażowanie społeczne. Podczas debaty „Miejscy herosi czy darmowa siła robocza, czyli o wolontariacie miejskim” zorganizowanej przez Pracownię Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” porównywano wyniki sondaży dotyczących Polaków i tych mówiących o działalności na Zachodzie. Nietrudno domyślić się, jak słabo w badaniach tych wypadamy. Jednak, czy aby na pewno problemem jest tylko nasza bierność? A może chodzi tu właśnie o to, co rozumie się pod pojęciami takimi jak wolontariat czy praca społeczna? W debacie „Młodzież w działaniu” zorganizowanej przez Kancelarię Prezydenta uczestniczyli licealiści, działacze – należący do organizacji pozarządowych, udzielający się w Młodzieżowych Radach Miast, będący członkami ZHP czy KIK-u (jak autorka artykułu). Na próżno było szukać wśród panelistów osób, które po prostu robią zakupy starszej sąsiadce czy po lekcjach pomagają kolegom w nauce. Osób, które robią coś konkretnego motywowane dobrowolną chęcią rozwiązania problemów, które widzą wokół siebie. Mówiono dużo o wartości działania, ale niewiele o tym, na czym powinno ono dokładnie polegać. Podobna sytuacja ma miejsce, gdy pojawia się temat wolontariatu miejskiego. Dopiero pod koniec debaty Stoczni, dr hab. Anna Giza-Poleszczuk zdała sobie sprawę, że mówiąc o wolontariacie miejskim tak naprawdę nie wie, o jakie działania chodzi. Problem polega więc chyba na tym, że zapomnieliśmy, iż działanie samo w sobie ma jednak dużo mniejszą wartość niż robienie CZEGOŚ. Chociażby zasianie trawnika, opieka nad bezdomnymi zwierzętami czy zorganizowanie szkolnego festiwalu. I wartość ta nie spada, nawet jeśli sami nie określamy się jako wolontariusze, a inni widzą naszą działalność jako coś zupełnie normalnego.
 

Dla własnej przyszłości

Rafał Flis, koordynator projektu stypendium „Choćby Dla Własnej Przyszłości”, przekonywał na debacie Stoczni, jak ważne w promowaniu wolontariatu jest uświadomienie potencjalnych wolontariuszy, jakie korzyści wiążą się z podjęciem tego typu działalności. Przede wszystkim wpis do CV, który pomoże w otwieraniu drzwi do przyszłej kariery. Z tego, co można było zrozumieć z jego słów, wynika, że właściwie nieważne, jak wykorzystamy stypendium oferowane przez CHDWP, ważne, żeby zacząć DZIAŁAĆ, nawet jeśli, jak mówi nazwa stypendium, będzie to choćby, a nawet wyłącznie dla własnej przyszłości. Można polemizować, czy ta droga jest słuszna. Jest minimalna szansa, że osoba pragnąca zdobyć jakże cenny wpis do CV, po zgłoszeniu się do CHDWP odkryje w sobie powołanie społecznika. Możliwe. Ale jedno jest pewne – kierowanie się przy podejmowaniu aktywności społecznej własnym zyskiem (w tym przypadku niematerialnym) ciężko nazwać wolontariatem.
 

Wolontariusz, czyli frajer

Twórcy CHDWP, związani z organizacją Polska Młodych, unikają nazywania swojego projektu wolontariatem. Nie ma to jednak nic wspólnego z dostrzeżeniem sprzeczności między obiema ideami. Jak mówi Flis, „nie podejmują się trudnego zadania, jakim jest odczarowanie słowa wolontariat”. Mając świadomość o krążącym stereotypie wolontariatu jako pracy za darmo, a wolontariusza jako, kolokwialnie mówiąc, frajera, nie chcą, żeby ich pomysł był z tym kojarzony. To tendencja, którą dostrzec można wśród wielu działaczy organizacji non profit, którzy bardzo świadomie dobierają słowa przy określaniu swojej działalności. Nic w tym dziwnego, przecież o ile lepiej brzmi „realizacja lokalnego projektu społecznego” (jak przeczytać można na stronie CHDWP), niż np. „organizacja konkursu plastycznego dla dzieci z podwórka”. Tu także unika się mówienia, co kryje się pod DZIAŁANIEM. Może także dlatego, że czar trochę pryska, jeśli okazuje się, że młody stypendysta, realizator własnego projektu społecznego zajmuje się tak prozaiczną czynnością, jak sadzenie kwiatów i posianie trawy w ogródku na podwórku własnej kamienicy.
Wolontariat. To oczywiście bardzo chlubna idea, bardzo dobrze, że coraz częściej dostrzega się jej istotę. Ale nie warto działać dla samego działania, nie warto też chyba wyłącznie z uwagi na własną przyszłość czy z powodu pewnego trendu. Lepiej raczej, widząc problem, nieudogodnienie lub nieatrakcyjność, po prostu wziąć sprawy w swoje ręce i coś z tym zrobić. Nie trzeba wtedy w ogóle używać słowa „wolontariat” ani określać się „działaczem społecznym”, żeby efekty były widoczne i docenione przez innych. Bo wolontariat jest przecież środkiem do osiągnięcia jakichś celów, a nie celem samym w sobie.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×