fbpx Wesprzyj nas!

magazyn lewicy katolickiej

Bilet na księżyc

Film rozsadza go pozytywna energia młodych ludzi. I choćby dla tej odrobiny witalności warto go obejrzeć, przymykając oko na artystyczne niedociągnięcia.


 
Podobno istnieje recepta na udany film. Wystarczy scenariusz zgodny ze strukturą bajki magicznej opisaną przez rosyjskiego formalistę, Władimira Proppa. „Biletem na księżyc” Jacek Bromski dowodzi, że to jednak nie wystarczy.
 
Pochodzący z Sankt Petersburga literaturoznawca zajmował się m.in. strukturami narracyjnymi, a sławę przyniosła mu analiza baśni ludowych, czyli tzw. bajek magicznych. Propp wydzielił powtarzające się postacie charakterystyczne dla tego gatunku, a następnie dopasował do nich typowe dla nich funkcje i stworzył w ten sposób strukturę bajki magicznej. Ze schematu tego wielokrotnie korzystali zarówno literaci, jak i filmowcy. Świadomie lub nie – dołączył do nich również Jacek Bromski.
 
Rozczulająco naiwny, do szpiku kości dobry bohater (w tej roli obiecujący debiutant, Filip Pławiak) wyrusza w podróż, która ma go zmienić (jedzie do wojska). Pomocnikiem i nauczycielem życia jest doświadczony starszy brat (Mateusz Kościukiewicz – był już w wojsku), który ma odprowadzić młodego chłopaka z Rzeszowszczyzny nad morze, a po drodze zrobić z niego mężczyznę. Nim Adam pójdzie w kamasze (a może raczej płetwy, skoro przydzielono go do Marynarki Wojennej), spotka księżniczkę w wersji soft porno (nieco drewniana Anna Przybylska w roli striptizerki), która zdobędzie jego serce. Okaże się jednak, że tancerka erotyczna ma zbirowatego gacha. Adam zostanie poddany próbie – ktoś dostanie w mordę, ktoś stanie się dorosły, ktoś dokona czegoś niezwykłego, by osiągnąć szczęście. Ot bajka magiczna w konwencji kina drogi z historią w tle, a jednak nie są to „Dzienniki motocyklowe”. Inicjacyjny film o dojrzewaniu, ale daleki od „Stowarzyszenia umarłych poetów” czy „Absolwenta”.
 
„Bilet na księżyc” jest popękany jak gleba na pustyni – da się przejść, ale trzeba uważać. Dla niezbyt wymagającego widza będzie to przyjemna komedia obyczajowa, która może być z powodzeniem puszczana w telewizji w niedzielne wieczory. Czyli ma szanse podzielić los poprzednich filmów Jacka Bromskiego, a przy dobrej promocji może nawet zaistnieć w kinach. Bardziej wymagający widz będzie jednak raczej poirytowany licznymi bruzdami.
 
Zacznijmy od scenariusza – kuriozalnie nagrodzonego na Festiwalu Filmowym w Gdyni. Mówi się, że film to ruchome obrazy, medium przemawiające przede wszystkim za pośrednictwem warstwy wizualnej. Jacek Bromski postawił jednak na gagi słowne (w dodatku niezbyt oryginalne), w związku z czym „Bilet na księżyc” jest momentami po prostu przegadany. Zastanawia również wypowiedź reżysera z konferencji prasowej: Wydawało mi się, że robię poważny film, a okazało się, że ludzie traktują to jak komedię. Zagadkę stanowi fakt, czy twórca był aż tak nieświadomy formy i dzieło wymknęło mu się spod kontroli, czy to kolejny, mało zabawny dowcip. Lekkość filmu jest poniekąd usprawiedliwiona opowieścią o młodych ludziach, których zazwyczaj charakteryzuje beztroskie podejście do życia. Jednak balansowanie między nielicznymi scenami dramatycznymi a licznymi komediowymi jest nieprzekonujące, ponieważ wprawia w konsternację. Czasem nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać. Pomieszanie gatunków utrudnia odbiór i nie doszukiwałbym się w tym awangardy. „Bilet na księżyc” ześlizguje się w serię mniej lub bardziej udanych żartów, lecz Bromskiemu brakuje wdzięku i temperamentu Woody’ego Allena czy wyczucia i przenikliwości Stanisława Barei. W dodatku często odnosimy wrażenie, że kiedyś już to wszystko słyszeliśmy, a przesyt sytuacji zabawnych nie pozwala wybrzmieć dramatycznym.
 
Irytuje również zaprezentowana w filmie przaśność PRL-u. Podczas gdy wspaniały Zachód podbija kosmos, w Polsce nieporadny fajtłapa opuszcza rajską niemal oazę spokoju i trafia do świata, w którym upija się dziewczyny, by je poderwać, chodzi się na dziwki i pokazy striptizu, pije się na umór, a milicja pałuje za nic. Nie idzie o to, że tego nie było, ale tak przejaskrawiony obraz rzeczywistości jest tandetny i mało wiarygodny. Wiejska idylla kontra zepsucie wielkiego świata i cywilizacji – znamy to już od Oświecenia. Nihil novi po raz kolejny.
 
„Bilet na księżyc” można jednak uznać za przystępne kino popularne, bez większych ambicji artystycznych. Przekonująco oddana przez młodych aktorów relacja braci o zupełnie różnym podejściu do życia pozwala z zaciekawieniem śledzić ich wspólną podróż. Niezbyt wyrafinowane żarty z pewnością rozbawią część publiczności, a wątki sensacyjne i dramatyczne napędzają akcję, mimo że robią to w bardzo prosty sposób. W nostalgiczny nastrój mogą też wprawić scenografie i setki statystów ubranych w stroje z epoki oraz trafnie dobrane piosenki z końca lat 60., które tworzą ścieżkę dźwiękową filmu. Za wartość dzieła Bromskiego można także uznać nowe spojrzenie na rzeczywistość PRL-u, ponieważ zawiera ono nie tylko wysuwające się na pierwszy plan warstwy rozrywkowe. Chociaż siła oddziaływania nie będzie raczej tak mocna, jak w przypadku kultowych komedii Stanisława Barei, to warto zobaczyć czasem coś nowego, a nie zamykać się w schemacie: lubimy tylko to, co znamy. „Bilet na księżyc” może się również okazać interesujący ze względu na plejadę debiutantów, którzy w niedługim czasie powinni coraz częściej pojawiać się na kinowych ekranach. Wcielającego się w głównego bohatera Filipa Pławiaka zobaczymy wkrótce w „Czerwonym pająku” Marcina Koszałki. A w drugim planie również nie brakowało nowych twarzy.
 
Mimo wad nie jest to film skazany na porażkę. Wydaje się, że nawet jeśli nie podbije kin, ma szanse zaistnieć w telewizji. Nie zobaczymy w nim – jak chciałby reżyser – opresyjności systemu komunistycznego, ponieważ rozsadza go pozytywna energia młodych ludzi. I choćby dla tej odrobiny witalności warto go obejrzeć, przymykając oko na artystyczne niedociągnięcia. Taka niedzielna podróż do PRL-u, bez zobowiązań i wielkich wymagań – w przedziale drugiej klasy.
 

Potrzebujemy Twojego wsparcia
Od ponad 15 lat tworzymy jedyny w Polsce magazyn lewicy katolickiej i budujemy środowisko zaangażowane w walkę z podziałami religijnymi, politycznymi i ideologicznymi. Robimy to tylko dzięki Waszemu wsparciu!
Kościół i lewica się wykluczają?
Nie – w Kontakcie łączymy lewicową wrażliwość z katolicką nauką społeczną.

I używamy plików cookies. Dowiedz się więcej: Polityka prywatności. zamknij ×