Niecałe 69 złotych na obywatela rocznie. Niecałe 19 groszy dziennie. Tyle – mniej więcej i teoretycznie – każdy obywatel Polski przekazał za pośrednictwem funduszy przeznaczonych na oficjalną „pomoc” rozwojową w 2016 roku. Dlaczego teoretycznie? Dlaczego to raczej polska „pomoc” niż „polska pomoc”?
Dwa lata po początku tak zwanego „kryzysu migracyjnego” temat warunków, w jakich żyją uchodźcy i migranci, niekoniecznie trafia na pierwsze strony gazet. Tymczasem dla tysięcy osób w Grecji, Włoszech, Bułgarii czy Serbii kryzys trwa, a właściwie jest nową normą.
Trudno krytykować dokument o bohaterach, a tym właśnie jest „Ostatni w Aleppo”. Zostajemy przytłoczeni obrazami umierających pod gruzami dzieci, bombardowanego miasta w ruinach i poczuciem ciągłego zagrożenia. Chociaż film pomaga lepiej pojąć codzienność wojenną w Syrii, to zostajemy z szeregiem pytań, na które reżyser nawet nie próbował udzielić odpowiedzi.
Kryzys migracyjny od dłuższego czasu przestał stanowić problem, który trafia na pierwsze strony gazet. Nie zmienia to faktu, że niektórym wolontariuszom, z którymi współpracowałyśmy podczas naszego pobytu w Salonikach, towarzyszy poczucie, że są częścią wydarzenia, o którym za dwadzieścia lat dzieci będą się uczyć w szkole.
Problemy z zaangażowaniem w organizację uczelnianego życia widać już wśród studentów. Duża część jednostek nie wyłania nawet swojego samorządu. Po ilości chętnych do startu w wyborach rektora można wnioskować, że na kolejnych etapach ścieżki akademickiej tendencja ta tylko się pogłębia.